U naszych południowych sąsiadów- Słowacja odc. 1

Przeglądałam niedawno sekcję podróże na stronie BBC. Najpierw sprawdziłam Chorwację- mam nadzieję spędzić tam w tym roku wakacje, następnie Polskę ciekawa jakie miejsca w naszym kraju opisano. Kolejnym miejscem, które chciałam sprawdzić była Słowacja. Dlaczego? Ano dlatego, że w żadnym kraju (poza Polską oczywiście) nie spędziłam tyle czasu. Słowację zawsze postrzegałam jako kraj mocno nastawiony na turystów. Było więc dla mnie dziwne, że tak turystyczny zakątek Europy nie doczekał się wzmianki na stronie BBC. Przypomniało mi się zdanie autorstwa Lucy Mallows: „Zawsze wciska się Słowację w kilka końcowych rozdziałów przewodnika po Czechach”. Mallows jest autorką wydanego przez National Geographic przewodnika po Słowacji, który nawiasem mówiąc posiadam. Napiszę kiedyś więcej o tym przewodniku, bo wyłania się z niego ciekawe spojrzenie Angielki na Europę Środkową. Dla nas, Polaków nieco zabawne. Ale nie o tym teraz. Otóż rozczarowana ignorancją BBC wobec tak pięknego kraju, jakim jest Słowacja, postanowiłam poświęcić jej ten oraz mam nadzieję jeszcze kilka następnych wpisów.

Zastanawiałam się od czego zacząć. Słowacja to góry, kąpieliska termalne i zamki. Na pierwszy ogień proponuję Małą Fatrę.

Mała Fatra jest wyjątkowo pięknym pasmem górskim, w mojej ocenie mocno niedocenianym. Jest to oczywiście ocena subiektywna, być może wynikająca z faktu, że sama bardzo długo nie wiedziałam o jej istnieniu. Kilkakrotnie doradzałam znajomym właśnie tę destynację i nie spotykała się ona nigdy z zainteresowaniem z ich strony. Dla kogoś, kto tak jak ja jeszcze kilka lat temu nie słyszał o tym paśmie, mogę je opisać jako skrzyżowanie Tatr Zachodnich z Pieninami. Najwyższym szczytem jest Krywań Fatrzański mierzący 1708m.n.p.m., czyli coś jak nasza Babia Góra. Najciekawszym i najbardziej znanym szczytem jest Wielki Rozsutec (1610m.n.p.m., fot. poniżej). A jak wyglądała nasza przygoda w tym rejonie?

Więc zacznę od terminu, który był bardzo ciekawy. Był to czerwiec 2012 roku, początek Euro 2012. Zatrzymaliśmy się we wsi Stefanowa, czyli w najlepszym możliwym punkcie. Nocleg znaleźliśmy zagadując parkingowego. I tu jedna z rzeczy, które są dla mnie charakterystyczne na Słowacji (ale to również jest tylko moja subiektywna ocena!!) a mianowicie, standard noclegów jakie znajdujemy jest z reguły niższy niż w Polsce. Nie inaczej było i tym razem- zajmowany przez nas pokój mieścił dwa łóżka i miejsca na plecaki. Łazienka i toaleta znajdowały się na korytarzu. Oczywiście większość gości stanowili Polacy. Zostawiliśmy rzeczy i szybko ruszyliśmy zdobyć najciekawszy cel- Wielki Rozsutec. Zawsze tak mam, że staram się zaczynać od najciekawszego miejsca- a nuż jutro pogoda nie pozwoli już nigdzie wyjść? Ruszyliśmy na przełęcz Medziholie gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój, a stamtąd w górę, na szczyt. Na szczycie krótki postój, widoki, zdjęcia…

I ruszamy dalej, na przełęcz między Rozsutcami. Na przełęczy podejmujemy decyzję, że Mały Rozsutec:

zostawimy sobie na inny dzień, a dziś kierujemy się na Horne diery. I tu zaczyna się zabawa! Diery, podobnie zresztą jak Słowacki Raj, to taki plac zabaw dla dorosłych. Drabinki, łańcuchy, wodospady, potoki… Sama przyjemność.

Wróciliśmy do naszej kwatery, zastanawiając się jak przebiegł mecz otwarcia. Smutne zawodzenie jednego z sąsiadów snujących się po korytarzu: nic się nie stało, Polacy nic się nie stało… nie pozostawiło nam złudzeń. Ustaliliśmy plan na dzień następny. Krywań!

Następnego dnia, pomimo nieciekawej pogody ruszamy. W planach mamy oba Krywanie (Wielki i Mały), więc aby sprawnie się z tym uwinąć trochę oszukujemy i podjeżdżamy kolejką na Snilovskie sedlo. Stąd na Wielki Krywań jest tylko 40 minut i niecałe 200m różnicy poziomów. Polecam każdemu.

Po zdobyciu najwyższego wierzchołka, ruszamy granią w stronę jego mniejszego brata:

Byłoby pewnie ciekawiej, gdyby pogoda była ciut łaskawsza ale cóż. Jak się nie ma co się lubi…

Jeszcze dwie ciekawostki związane z tym miejscem. Otóż w zimie jest to popularny ośrodek narciarski Vratna. Niestety (druga ciekawostka jest mniej przyjemna) w zeszłym roku lawina błotna doszczętnie zdemolowała kolejkę.

Popołudnie spędzamy w Terchowej- zakupy oraz fotka Janosika:

Bo Janosik, jeżeli ktoś nie wie, pochodził właśnie z Terchowej. Wieczór spędzamy w Stefanowej, w restauracji słynącej z pstrągów. Nie próbowałam, bo od pstrągów zdecydowanie wolę Bażanty. Wieczór spędzamy więc z Bażantami;)

Kolejny dzień i kolejny Rozsutec. Tym razem Mały. Kombinujemy jakby się tu na niego dostać zaliczając jak najwięcej atrakcji po drodze. Udaje nam się ułożyć trasę obejmującą Dolne diery, Nowe diery oraz złamać przepisy (bez szlaku łączymy Nowe diery z zielonym szlakiem) aby ostatecznie zdobyć wierzchołek Małego Rozsutca. Pogoda paskudna, widoków brak. Ale zabawa na łańcuchach, kładkach i drabinkach przednia:)

Podsumowując nasuwają mi się dwie rzeczy. Pierwsza, banalna- Słowackie góry to nie tylko Tatry! Jeżeli planujemy urlop u naszych południowych sąsiadów warto rozejrzeć się za czymś innym, nie mniej ciekawym. Drugie co mi się nasunęło, to temat na kolejny post. Postaram się napisać kilka słów o miejscach mniej znanych.

 Ewa

Czy Stawy Mikulczyckie budzą się z zimowego snu?

Wspominaliśmy już o tym, ale mimo to z pewnością niewiele osób wie, że w Mikulczycach, dzielnicy Zabrza są stawy. Powstanie stawów jest skutkiem wydobywania na tych terenach węgla systemem „na zawał”. W tej chwili, gdy kopalnie już nie istnieją, jest to miejsce spacerów i wędkowania.

Ze stawami zżyły się dwa łabędzie.

W okolicznym krajobrazie nadal widoczne są elementy architektury nieistniejących kopalń.

Budynek byłej kopalni „Mikulczyce”.

 Szyb „Tadeusz” byłej kopalni „Ludwig”.

Zachód słońca nad stawami.

Radek

Na całej połaci śnieg- czyli o zimie słów kilka.

Nietrudno zgadnąć skąd inspiracja do dzisiejszego wpisu- wystarczy spojrzeć za okno. Zima najczęściej podoba nam się tylko na zdjęciach, najlepiej w okresie Bożego Narodzenia. Oczywiście w postaci pejzaży przedstawiających oszronione gałęzie, przysypane dachy domów i dym z komina. W praktyce zima to dla nas niskie temperatrury, krótkie dni i dodatkowa porcja ruchu w postaci odśnieżania (chodnika, garażu, samochodu- niepotrzebne skreślić). Jak pisał Jeremi Przybora:

„…zima mrozi, zima grozi, nie dowozi w zaspach tkwi.”

Odcinając się od tej pesymistycznej wizji, chciałabym opisać kilka najciekawszych zimowych wyjazdów. Zaczynamy!

Błatnia- luty 2012

Nie ma roku żebyśmy przynajmniej raz nie pojechali na Błatnią. Oboje lubimy tamtejsze schronisko, a na samą górę można wejść wieloma wariantami. Tym, co wyróżniało ten wyjazd była temperatura. Było -22 stopnie!!! Nie wiem, czy zdarzyło mi się wcześniej (a i później chyba też nie) chodzić po górach w taki mróz. Miało to oczywiście zalety jak widoki (te w mroźne dni są zazwyczaj najpiękniejsze) oraz niewielki ruch turystyczny. Wybraliśmy klasyczną trasę z Jaworza Górnego którą zapętliliśmy idąc przez Uroczysko Ewangelików.

Tatry Morskie Oko- listopad 2013

Celem wyjazdu były Rysy. Zrezygnowaliśmy jednak ze względu na zbyt dużą ilość śniegu- jakoś nie kręci mnie brnięcie w nim po pas. Zrealizowaliśmy natomiast inną piękną trasę: pętlę ze schroniska w Morskim Oku, przez Świstówkę Roztocką do Pięciu Stawów i z powrotem przez Szpiglasową Przełęcz. Śmiało mogę powiedzieć, że to jedna z najpiękniejszych tras jakie zrobiłam. Zimowa aura tworzyła bajkowy wręcz krajobraz, zwłaszcza że śnieg był świeży- spadł w noc poprzedzającą nasze wyjście. Tego ranka byliśmy drugimi turystami idącymi z Morskiego Oka przez Świstówkę do „Piątki”. Na Szpiglasowej Przełęczy byliśmy ok. godziny 14 i była to pora na tyle późna, że nie było szansy na zaliczenie pobliskiego Szpiglasowego Wierchu- słońce miało się już ku zachodowi. Do Morskiego Oka doszliśmy już po ciemku.

Szrenica- kwiecień 2012

Ten wyjazd mogłabym określić jednym słowem- niespodzianka. Spotykaliśmy niespodzianki na każdym kroku, głównie były to niespodzianki pogodowe. Jak na koniec kwietnia przystało, temperatura powinna oscylować w okolicy kilkunastu stopni. I tak było- pierwszego dnia. Drugiego dnia, kiedy to zaplanowaliśmy największe przejście (start z okolic Chaty Walońskiej, schronisko pod Łabskim Szczytem, Śnieżne Kotły i powrót przez Szrenicę) pogoda pokrzyżowała nam plany. Śnieg spotkaliśmy na granicy rezerwatu, a żeby dojść do schroniska konieczne były raki. O Śnieżnych Kotłach należało zapomnieć- widoczność zerowa. Ruszyliśmy więc na Szrenicę. Wtedy zrozumiałam, dlaczego szlaki w zimie znakowane są tyczkami. Jedyne co było widać, to kolejne tyczki. Ze Szrenicy zeszliśmy drogą do wodospadu Kamieńczyka. Była to droga jakby do innego świata, bo z zasypanej śniegiem i pełnej narciarzy Hali Szrenickiej znaleźliśmy się w wiosennej, choć i tak ponurej aurze.

Ewa