Narty na Chopoku- wady i zalety

Sylwestra oraz pierwsze dni stycznia spędziliśmy na nartach na Chopoku. Miałam ogromny niedosyt po zezłorocznym pobycie (przez większość czasu leżałam z gorączką), więc gdy trafiła się okazja na tygodniowy pobyt w sercu Doliny Demianowskiej nie wahaliśmy się ani chwili. Dziś chciałabym podzielić się swoją opinią oraz kilkoma praktycznymi wskazówkami na temat ośrodka narciarskiego, ale nie tylko. Mam nadzieję że ten tekst zainteresuje nie tylko narciarzy.

p1054700

Lubię Doline Demianowską i Chopok, ale zacznę przewrotnie- od wad. Największą wadą naszego wyjazdu był termin. Absolutnie odradzam wyjazdy w terminie sylwestrowym. Ogrom ludzi. Nie było to nawet problemem w kolejkach (tj. nie było kolejek do kolejek) ale na stoku tłum był spory. Bardzo dużo było początkujących narciarzy, których strach było mijać. Dodatkowo ciężko o miejsce w restauracji, o parkingach nie wspominając (z tego ostatniego szczęśliwie nie musieliśmy korzystać). Przysłowiową wisienką (w tym wypadku anty- wisienką) są ceny. Dolina Demianowska nigdy nie jest tania- śmiem twierdzić, że to najdroższe miejsce na Słowacji. W okresie sylwestrowym wzrost cen widać szczególnie jeśli chodzi o noclegi. Także po raz kolejny odradzam.

Jak juz jesteśmy przy noclegach, dodam dwa słowa o hotelu, w którym mieszkaliśmy. Był to hotel Sorea Marmot, jeden ze skromniejszych i bardziej ekonomicznych w rejonie. Hotel ma tylko dwie gwiazdki i nie leży bezpośrednio przy stoku, a jakieś 100- 200m od trasy nr 10 (przy gondoli). Zaletą hotelu jest przestrzeń- duże pokoje, rozległe korytarze, spora jadalnia. Nie było sytuacji, w której ktoś musiał czekać na posiłek, bo wszystkie stoliki są zajęte- każdy miał przydzielony swój stolik. Ale… posiłki. Było naprawdę kiepsko. Śniadania jeszcze jakoś uszły, ale kolacje… Nie dość że trzeba było wybrać jedno danie z 4 (dwa dni wcześniej, na podstawie opisu) to jeszcze dania te nie powalały smakiem. Przez tydzień nie zjadłam ani jednej potrawy, którą chciałbym zjeść ponownie. Tłusto i niesmacznie. Obok hotelu jest restauracja Koliba, znacznie smaczniejsza. Niestety ceny są typowe dla tego rejonu. W każdym innym rejonie Słowacji za bryndzowe haluszki płaci się ok. 3,5- 4,5 EUR, w Kolibie kosztowały 7,9 EUR. Chcącym zjeść coś smacznego i w słowackim stylu polecić mogę restaurację River Side. Byliśmy tu już dwa lata temu i zawsze nam smakowało.

Wracając do hotelu. Atutem sa przyzwoite ceny w barze: Zlaty Bażant 0,5l 1,2EUR, lampka słowackiego wina 0,9 EUR. Kawa z koniakiem i bitą śmietaną 1,8 EUR. Polecam także SPA (choć SPA to raczej za duże słowo, lepiej powiedzmy masaże). Ceny atrakcyjne, a pani fizjoterapeutka potrafi postawić na nogi. W Nowy Rok dostałam strasznego skurczu mięśni karku, nie mogłam ruszyć głową. Gdyby nie masaż i kilka zaaplikowanych specyfików pewnie przeleżałabym cały wyjazd.

Co do ośrodka narciarskiego, to tym, co najbardziej zawodzi jest pogoda. Nawet nie chodzi o ocieplenie czy roztopy, choć przyznaję że lepiej aby ich nie było. Ale najgorszy jest wiatr. Jednego dnia wiatr był tak silny, że ok. 12 zamknięto cały ośrodek. Innego dnia wjechałam na szczyt ze Stasiem. Myślałam że go porwie. Tego dnia wyjątkowo na szczycie nie było mgły stąd kilka zdjęć:

p1054703

p1054702

p1054705

Po zdjęciach natychmiastowa ucieczka do kolejki. W wagoniku, w którym jedzie normalnie ok. 20 osób było nas dwoje. Wycie wiatru bylo tak silne że napędziło mi niezłego stracha. Kolejka na szczyt jest bardzo przemyślana- nie jest to zwykła gondola, kabiny jadą na dwóch linach, jest naprawdę stabilnie i bezpiecznie. Jechałam dużo bardziej „przerażającymi” kolejkami- na przełęcz pod Cristallo w Dolomitach, czy opisywaną na blogu Faja dos Padres na Maderze. Ale to właśnie na Chopoku najadłam się największego strachu. Byłam szczęśliwa gdy wysiedliśmy i wiedziałam, że nie będę musiała już tego powtarzać.

W tym roku udało mi się także zjechać trasą ze szczytu. Uff- zjechałam i cieszę się że nie będę musiała już tego powtarzać. Trasa jest stroma, oblodzona, wiatr dmie jak oszalały, do tego zazwyczaj jest mgła i fatalna widoczność.

No to jak prawdziwy Polak ponarzekałam:) Mimo wszystkich możliwych wad naprawdę lubię ten ośrodek. Lubię Słowację- to że jest podobna do Polski, ale to nie Polska. Lubię słowackie piwo, lubię także słowackie wino- jeżeli ktoś nie miał okazji spróbować to serdecznie polecam, zwłaszcza słowacki tokaj, który ze względu na konflikt z Węgrami (tokaj jest węgierskim produktem regionalnym) kupić można jedynie na Słowacji. Lubię bryndzowe haluszki i niewielkie, ale smaczne, rodzinne restauracje. I lubie Chopok- nasnieżone, przygotowane trasy, wygodne kanapowe lub gondolowe kolejki. A nade wszystko lubię krótki i szybki dojazd- z Zabrza do Doliny Demianowskiej jedzie się ok. 4h. Nie ma drugiego takiego ośrodka w takiej odległości.

Ewa

Chopok narciarską porą.

Po zeszłorocznym majowym weekendzie spędzonym na słowackim Chopoku byłam przekonana że wrócę tu zimą. Pod koniec października, moje przekonanie nabrało kształtu- zarezerwowaliśmy pobyt w hotelu Sorea, znajdującym się w samym sercu ośrodka narciarskiego. Pogoda zapowiadała się wspaniała, ośrodek wciąż podnosi standardy, dojazd znany i ogólnie niekłopotliwy tak więc czy coś może pójść nie tak? No cóż, jak mówi prawo Murphy`ego- jeżeli coś może się nie udać, to się nie uda.

Po tym jakże optymistycznym wstępie;) kilka przepięknych widoków, autorstwa Radka:

widok_11

widok_2

widok_31

 Pięknie, prawda? Wracając jednak do tego co poszło nie tak- większość czasu spędziłam leżąc z gorączką. Piątego dnia pobytu wyszliśmy ze Staśkiem na krótki spacer. W zasadzie nawet ciężko nazwać to spacerem, wyszliśmy przed hotel.

spacer

Ja sama na nartach stanęłam dwukrotnie- w przeddzień oraz w dzień wyjazdu do domu. Okazało się że jak zwykle mamy z mężem inny gust;) i jego ulubione trasy nie stały się wcale moimi ulubionymi. Radek szczególnie upodobał sobie trasę nr 5, prowadzącą do Zahradek. Ja natomiast wolałam trasę nr 10 i kolejkę gondolową. Zdecydowanie doceniam tę formę transportu narciarza, podczas której można naprawdę odpocząć, zdjąć rękawice i gogle a także podziwiać widoki.

Jeżeli chodzi o sam ośrodek. Czytałam trochę opinii w internecie i o dziwo jest sporo negatywnych. Że drogo, że trasy nieprzygotowane, że ratraków nie ma, kolejki nie kursują, trasy są oblodzone itp. Ja ośrodek oceniam bardzo pozytywnie- trasy były świetnie przygotowane, kolejki kursowały (z jednym małym wyjątkiem), a oblodzona była tylko trasa ze szczytu (tak mówił Radek, ja nie jechałam). Niestety jest drogo. To w zasadzie jedyny poważny zarzut pod adresem ośrodka. Karnet tygodniowy dla jednej osoby to ok. 200E. Karnetami nie wolno się wymieniać, bo ośrodek je blokuje. Karnet jednodniowy to wydatek 38E. Drogo, za drogo.

Wracając do tras. Nie czułam się na siłach, aby stanąć na trasie czerwonej, jednak przez nieuwagę zaliczyłam dwie takie trasy. Pierwszą z nich była 11- wymęczyła mnie straszliwie, drugą natomiast 12, która (i tu miła odmiana) okazała się bardzo przyjemna. Być może to dlatego że nie przejechałam całej- pod koniec odbiłam na niebieską 12a, co okazało się bardzo dobrym wyborem. Moja ulubiona 10 w jednym miejscu rozgałęzia się na czerwoną 10a. Nie pokusiłam się o zjazd, natomiast zaliczył go Radek. I tu z kolei on był wymęczony. Nie miałam niestety okazji zjechać niebieską trasą 7a (trasa jest przy orczyku, a orczyki chodzą bardzo rzadko- tylko wtedy gdy warunki atmosferyczne nie pozwalają na uruchomienie krzesełek), ale bazując na opisie Radka trasa jest bardzo przyjemna i godna polecenia. Bardzo przyjemnie wspominam trasę 5a- pewnie większości narciarzy wyda się ona nudna, ale ja takie lubię. Warto też wspomnieć o oświetlonej 13- właśnie ze względu na fakt że jest oświetlona (poza tym nie oferuje nic specjalnego) oraz o trasie ze szczytu, którą pomimo oblodzenia z pewnością warto zjechać, a ja bardzo żałuję, że nie było mi to dane.

Nie pojeździł także Staś- nie nastawialiśmy się na to, uważamy że jeszcze nie czas. Co prawda, w jakimś artykule o Austrii przeczytałam, że na nartach stają już dwulatki, wydaje mi się że to jednak za wcześnie. Myślę że będzie to wyzwanie na przyszły rok, kiedy to mam nadzieję również wybierzemy się na Chopok.

Ewa

 

Majowy weekend na Słowacji

…a konkretnie w Demianowskiej Dolinie pod Chopokiem. Czyli zima w maju:)

glowne

Radek ostatnio stwierdził, że dobrze że Staś jeszcze nie umie mówić. Bo gdyby zaczął w żłobku opowiadać co z nim rodzice robią i gdzie go zabierają, to pewnie wzbudziłby niemałą sensację.

Pomysł z Doliną Demianowską przyszedł bardzo późno i w zasadzie była to wypadkowa czynników zewnętrznych. Późno dostałam urlop- stąd Słowacja, a Demianowska Dolina bo to jeden z bliższych i ciekawszych rejonów Słowacji, w którym nie licząc Jaskini Swobody nigdy nie byliśmy. Przyznam że bałam się trochę pogody- prognozy nie wyglądały zachęcająco, ale bliskość Tatralandii trochę mnie uspokoiła- w przypadku brzydkiej pogody będziemy siedzieć w gorących źródłach. W pewnym sensie moje obawy potwierdziły się już pierwszego dnia, gdy w dolnej stacji kolejki na Chopok zobaczyliśmy narciarzy. W tym roku sezon narciarski na Chopoku skończył się 1 maja. Tego dnia również zdobyliśmy szczyt Chopoka, choć zdobyli to za duże słowo, raczej podeszli 20 metrów od górnej stacji kolejki gondolowej. Warto było, bo widoki zapierały dech w piersiach. I pewnie gdyby nie Staś wybralibyśmy się na Dumbier- najwyższy szczyt Tatr Niżnych, od którego dzieliło nas ok. godziny marszu i to granią, więc bez specjalnych różnic poziomów.

W budynku górnej stacji kolejki gondolowej znajduje się restauracja i hotel Rotunda, z którego przez przeszklone ściany roztacza się wspaniały widok. Ja jednak polecam zatrzymać się w pobliskiej Kamiennej Chacie, której klimat jest zdecydowanie bardziej górski, a jedzenie pyszne.

chopok

Jeszcze dwa słowa o samych kolejkach. Widziałam ośrodki narciarskie we Włoszech, widziałam w Austrii. Nigdzie jednak nie widziałam tak nowoczesnych kolejek jak na słowackim Chopoku. Na zdjęciu poniżej „szynobus” na poduszce. Robi wrażenie.

kolejka

Kolejnego dnia wybraliśmy się już na typowy trekking. Bez kolejek na poduszkach i narciarzy. Zdecydowaliśmy się podejść do Vrbickiego Plesa niebieskim szlakiem od Jaskinii Swobody. Tu ważna uwaga- parking przy jaskini jest normalnie bardzo drogi, w 2011 roku zapłaciliśmy 5E za niecałe 2h. W poniedziałek jednak jaskinia jest nieczynna, parking był więc za darmo. Na samym parkingu udzieliliśmy jeszcze kilku uwag zbłąkanym Polakom (przyjechali na długi weekend do Tatralandii, ale postanowili zobaczyć coś jeszcze) i ruszyliśmy w górę. Szlak niebieski prowadzi początkowo szeroką, asfaltową drogą, stopniowo przechodząc w drogę leśną o coraz większym nachyleniu. Nie jest to jednak forsowne przejście i nawet padający deszcz nie utrudnił nam trasy, choć trochę popsuł humory. Samo Vrbickie Pleso jest największym jeziorem Tatr Niżnych i często jest porównywane do Smreczyńskiego Stawu.

Znacznie ciekawszy okazał się powrót żółtym szlakiem przez szczyt Ostredok. Pomijając urok samego szlaku (jest pięknie poprowadzony grzbietem) po drodze mamy wieżę widokową, pomnik z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku oraz symboliczny cmentarz. Dla mnie jednak najbardziej niesamowite okazało się samo zejście. Z Ostredoka do Jaskini Swobody jest niecałe 400 m różnicy poziomu a jest to bardzo krótki odcinek. Szlak jest piękny, ale niesamowicie męczący. Przypomina mi najbardziej Pieniny i zejście z Sokolicy do przeprawy Dunajcem. Kto szedł ten zrozumie.

ostredok

Jakkolwiek cały wyjazd był dla mnie ogromną dawka pozytywnej energii, to muszę wspomnieć o jednym dość nieprzyjemnym aspekcie. Mianowicie ceny. Otóż Demianowska Dolina jest BARDZO DROGA!!! Drogie jest tu wszystko- począwszy od noclegów, kolejek, basenów (Tatralandia to najdroższy park wodny w jakim byłam) skończywszy na bryndzowych haluszkach, które w całej Słowacji dostaniemy za niecałe 3 Euro, tu natomiast za 6. Dlatego wszystkim, którzy pragną spędzić tu swój urlop polecam aby koniecznie wzięli pod uwagę tę dość nieprzyjemną okoliczność.

Ewa