Gdy myślę o krajach alpejskich w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl Austria, Szwajcaria czy Włochy. Na ostatnim miejscu są Niemcy. Ostatni weekend czerwca spędziliśmy w Alpach Bawarskich. Miałam okazję przekonać się, jak dużą stratą jest pomijanie tej części Alp. Nie znaczy to jednak że widzę same plusy, ale o tym za chwilę.
Skąd w ogóle pomysł aby jechać na weekend 750 km z dwójką małych dzieci? Nasz wyjazd był wygraną małej Misi. Okazało się, że urodzona pod koniec 2018 roku Miśka była w tymże roku najmłodszym członkiem Alpenverein. Z tego tytuł otrzymała voucher dla całej rodziny na weekend w jednej z alpejskich wiosek. Nam pozostało wybrać miejsce. Zdecydowaliśmy się na niemieckie Ramsau, gdyż było to najbliżej położone, ciekawe miejsce.
Ramsau leży u podnóża szczytu Watzmann. Nie był on oczywiście w naszym zasięgu, ale zrobił na nas na tyle duże wrażenie, że chcemy na niego wrócić.
Mając bardzo ograniczoną ilość czasu, zaraz po przyjeździe wybraliśmy się na spacer do wąwozu Wimbachklamm. Mieliśmy już okazję być w podobnym wąwozie w Alpach Salzburskich 4 lata temu. Tym razem wąwóz był króciutki, ale spływająca woda była niesamowicie efektowna.
Przeszliśmy się jeszcze kawałek w górę doliny. Szlak był prosty i przyjemny. Po powrocie do hotelu próbowaliśmy uchwycić najpiękniejszy widok na szczyt Watzmana w zachodzącym słońcu.
Na drugi dzień zaplanowaliśmy naszą jedyną, prawdziwie górską trasę. Podjechaliśmy do miejscowości Schoenau am Koeningsee i wjechali kolejką na szczyt Jenner. I tu najbardziej poczułam że jestem w Niemczech. Wjazd i zjazd ze szczytu kosztowały nas 54 Euro za dwie dorosłe osoby, dzieci gratis. Górna stacja kolejki jest tuż pod szczytem. Przeszliśmy się do austriackiego schroniska Carl von Stahl Haus. Ponieważ trafiliśmy na piękna pogodę spacer obfitował w niesamowite widoki.
Z samego szczytu Jennera najpiękniej prezentuje się jezioro Królewskie:
Po zjechaniu w dół kolejką przeszliśmy się do przystani, z której odpływają elektryczne stateczki wycieczkowe. Rejs po jeziorze zostawiliśmy sobie na ostatni dzień, ale chcieliśmy poznać miejscowość i sprawdzić czy na statku zmieści się wózek dziecięcy. Wózek się nie zmieści, a nas urzekło samo miasteczko:
Ostatni dzień był bardzo krótki, ze względu na podróż do domu. Założyliśmy że musimy wyjechać z Niemiec najpóźniej o 13. W planach mieliśmy jeszcze rejs po jeziorze Królewskim. Ze względu na ograniczenie czasowe zdecydowaliśmy się na krótszą trasę, jedynie do kościoła św. Bartłomieja. Rejs kosztował 31E na dwie dorosłe osoby i trwał ok. 45 minut w jedną stronę. Dłuższa trasa prowadzi do jeziora Górnego, trwa ok. 1,5h i jest oczywiście droższa.
Uczciwie muszę przyznać, że jezioro Królewskie piękniej prezentuje się patrząc na nie z góry, niż płynąc po nim statkiem. Sam rejs nie jest zbyt pasjonujący, a widoki nie powalają. Główną atrakcją rejsu jest gra na trąbce przez przewodnika w momencie gdy przepływamy obok gigantycznej ściany. Echo powtarza melodię podwójnie. Z miejsca do którego dopłynęliśmy można odbyć kilka ciekawych spacerów, my jednak z braku czasu zdecydowaliśmy się na obejrzenie kościółka i taplanie w wodzie (to Staś).
W czasie rejsu powrotnego nasze dzieci wzbudziły ogromne zainteresowanie wśród uczestników chińskiej wycieczki po Europie- wspólnym zdjęciom nie było końca. Gdy dopłynęliśmy do przystani skończył się nasz weekend, czekało nas już tylko 8 godzin drogi do domu.
Na koniec kilka praktycznych uwag. Niemcy są drogie. Niby wszyscy to wiemy, a jednak zdarza się zapomnieć, więc przypominam. Benzynę lepiej zatankować w Austrii. Co się zaś tyczy Austrii, to radzę przestrzegać przepisów drogowych, gdyż wcale nie trzeba być zatrzymanym przez policję aby dostać mandat. Mandaty przychodzą pocztą, czego sami boleśnie doświadczyliśmy miesiąc po powrocie (a piratami drogowymi raczej nie jesteśmy). Co do samego rejonu jeziora Królewskiego i Ramsau. Od właściciela obiektu, w którym się zatrzymaliśmy otrzymaliśmy karty. Uprawniają one do darmowego przejazdu autobusami a także obniżają o połowę cenę parkingów czy niektórych atrakcji. Warto o tym pamiętać, bo bez karty za 3h parkingu zapłaciliśmy 5E. Wybierając trasę wędrówki należy zwrócić uwagę na fakt, że trudności tras są oznaczone kolorami. I tak trasy najłatwiejsze to trasy niebieskie, trasy czerwone trudniejsze, natomiast trasy czarne to trasy trudne, często ferraty.
Planując górskie wojaże warto wyjść poza stereotyp Austrii jako najbliższego alpejskiego kraju. Bo choć Niemcy nie mają najwyższych ani najpiękniejszych Alp, my na pewno w nie wrócimy.
Ewa