Ogrodzieniec- legendy znane i nieznane.

Słowo wstępu. Tekst o Ogrodzieńcu miałam gotowy już ponad tydzień temu, ale mimo że bywałam tam wielokrotnie od dzieciństwa (moja mama pochodzi z Ogrodzieńca), nie miałam odpowiednich zdjęć. Nie pozostało mi więc nic innego, jak spakować się i jechać uzupełnić materiały. Rozważałam różne opcje. Stanęło na tym że oprócz męża i syna zapakowałam mamę (a niech się nacieszy rodzinnymi stronami) i uprzęże oraz linę (skoro babcia zostaje z Młodym, my możemy iść na skałki). Babcia owszem, z Młodym została, ale my, dwie ciepłe kluchy (ostatni raz byliśmy na ściance w styczniu 2014 roku) poobijaliśmy się solidnie, a sukcesów nie było. A przynajmniej nie w tej materii. Bo mimo że w Ogrodzieńcu byłam wielokrotnie, to i tak udało mi się zobaczyć coś nowego. Ostatecznie zebrałam na tyle dużo materiału, że tekst o Ogrodzieńcu postanowiłam podzielić na dwa. Dziś pierwsza część, w której skupię się na historii i legendach.

Historia tego miejsca rozpoczyna się w XIIw. Wówczas istniał tu pierwszy gród. Warunki naturalne (wzniesienie oraz liczne formacje skalne) powodowały, iż gród był świetnie chroniony. Nie była to jednak ochrona tak dobra aby odeprzeć najazd tatarski, dlatego po spaleniu przez Tatarów drewnianego grodu w XIIIw. powstaje tu pierwszy gotycki zamek. Czasy świetności Ogrodzieńca to wiek XVI, kiedy zamek jest we władaniu krakowskiej rodziny Bonerów. Podczas potopu Szwedzkiego podupada, by ponownie odżyć pod rządami hrabiego Stanisława Warszyckiego. Niestety nie na długo. Kolejny najazd Szwedów okazuje się być początkiem końca pięknej budowli. Najdłużej zamieszkałą częścią zamku był babiniec, a ostatnie mieszkanki opuściły go na początku XIXw. Później zamek był systematycznie rozbierany przez okolicznych mieszkańców.

Jako trwała ruina zamek został udostępniony do zwiedzania w latach siedemdziesiątych XXw. Wcześniej mieszkańcom nie wolno się było do niego zbliżać. A i też nie bardzo chcieli, zwłaszcza ze względu na widywane w okolicach zamku zjawy. Najsłynniejszą z nich jest ogromny, pobrzękujący łańcuchem czarny pies. Pies jest duchem znanego z okrucieństwa hrabiego Warszyckiego. Jak bardzo okrutnym człowiekiem był hrabia można przekonać się zwiedzając znajdującą się w obrębie ruin katownię. Legenda głosi, że pies pilnuje pozostawionych w zamku kosztowności. Tyle że w zamku kosztowności już nie ma, a nie ma ich konkretnie od roku 1905…

Historię tę opowiadała mojej mamie jedna z starszych mieszkanek Ogrodzieńca w latach 50. W roku 1905 do Ogrodzieńca przyjechało wozem dwóch mówiących z dziwnym akcentem mężczyzn. W miejscowej karczmie wyprawili wielką zabawę dla mieszkańców, sami zaś wsiedli na wóz i wraz z kilkoma chłopami pojechali w stronę Podzamcza (bo zamek Ogrodzieniec mieści się tak naprawdę we wsi Podzamcze, 2km od miasteczka Ogrodzieniec). Mieli ze sobą plany zamku i z pomocą chłopów zaczęli rozkuwać ścianę muru obronnego- pomiędzy 6 a 7 otworem strzelniczym. Po odbiciu warstwy kamieni wyciągnięto za ściany trumnę. Była ona prawdopodobnie wypełniona kosztownościami zamurowanymi tutaj, aby je ukryć przed Szwedami. Trumna była tak ciężka, że kilka osób miało problem z wsadzeniem jej na wóz. Mężczyźni opłacili chłopów, a sami odjechali w stronę Pilicy. I słuch po nich zaginął. Po latach okoliczni mieszkańcy twierdzili, że byli to potomkowie dawnych właścicieli zamku przybyli tu z Ameryki. Została po nich jedynie dziura wybita w murze:

Kolejnym wyjątkowym miejscem, z którym łączy się ciekawa historia jest Sanktuarium Matki Boskiej Skałkowej. Sanktuarium wybudowano w miejscu, w którym w 1818 roku jeden z przechodzących chłopów zauważył na skale wizerunek Matki Boskiej. Chłopa do miejsca tego doprowadził obłok. Mieszkańcy umieścili w tym miejscu wizerunek Matki Boskiej i codziennie zapalali światełko wchodząc po drabinie.

Jak o każdym starym miejscu o Ogrodzieńcu można usłyszeć jeszcze wiele historii i legend. Podsłuchana na zamku przewodniczka twierdziła że w miejscu tym jest bardzo dużo złej energii. W lecie dostępne są różne atrakcje dodatkowe m.in. konie. Jednak po zmroku konie prowadzone w stronę zamku rżą i nie chcą przekroczyć bramy wjazdowej. Jeżeli tak jest w istocie, to jest to całkowicie sprzeczne z funkcją, jaką zamek pełni w dniu dzisiejszym, ale o tym napiszę w drugiej części tekstu.

Ewa

…a w drodze powrotnej z Beskidu Śląskiego

Pszczyna! Pszczyna to niewielkie miasto, leżące nad rzeką Pszczynką, prze które krajową jedynką wracamy z Beskidu Śląskiego. Niegdyś siedziba Księstwa Pszczyńskiego, dziś gównie ośrodek turystyczny. I to niezmiernie ciekawy.

Centralnym punktem miasta jest Zamek, otoczony przepięknym parkiem:

Ale my zaczynamy w innym miejscu, a mianowicie od pokazowej zagrody żubra:

Jak widać w zagrodzie żubra spotkać można nie tylko żubra- pawie chodziły wolno, a ten był wyjątkowo towarzyski.

Z zagrody żubra udaliśmy się do pałacu. Najsłynniejszą mieszkanką pałacu była księżna Daisy von Pless, żona Księcia Pszczyńskiego Hansa Heinricha XV Hochberga. Z pochodzenia była Angielką, przybyła do Pszczyny w 1891 roku. Uważana za jedną z najpiękniejszych kobiet w ówczesnej Europie. Rodową siedzibą Hochbergów był Książ, ale siedzibą księstwa była właśnie Pszczyna. W czasie I Wojny Światowej Zamek był siedzibą kwatery głównej wojsk pruskich i urzędował tu cesarz Wilhelm II. Dziś w zamku działa Muzeum Zamkowe, a do zwiedzania udostępnione są m.in. komnaty ostatniego cesarza Prus. W mojej ocenie, jest to jedno z bardziej efektownych muzeów zamkowych w Polsce, większe i ciekawsze niż bardziej znany Łańcut. My zwiedzaliśmy wystawę wnętrz XIX i XXw. oraz wystawę poświęconą właśnie Daisy.

Trochę żałuję że nie zwiedziliśmy Stajni Książęcych, ale w trakcie zwiedzania Zamku Staś usnął i trzeba było się do tego dostosować. Nie zrezygnowaliśmy natomiast ze spaceru po przepięknym parku, jaki otacza pałac:

Dodatkową zaletą jest fakt, że park jest przepięknie utrzymany a my trafiliśmy tu w najlepszym możliwym okresie czyli wiosną, gdy wszystko kwitło.

Na koniec proponuję spacer po rynku. To zaledwie dwa kroki od Zamku (swoją drogą nigdzie się z tym nie spotkałam, żeby pałac był aż tak blisko Rynku, on praktycznie stoi przy Rynku). Idąc z parku pałacowego z stronę Rynku bardzo polecam zajrzeć do kościoła Wszystkich Świętych, którego wystrój jest przepiękny. Trafiliśmy tam tuż przed majowym nabożeństwem, gdy kościół był pełen ludzi, nie chciałam więc biegać z aparatem. Ale udało mi się zrobić zdjęcie bardzo efektownych balkonów, które swoim układem przypominają raczej kościoły ewangelickie:

Rynek jest zamknięty dla samochodów, co daje nam możliwość całkiem przyjemnego spaceru. Można także zatrzymać się w jednej z okolicznych restauracji, które często serwują specjały regionu i odwołują się do śląskich tradycji kulinarnych. Rynek jest również miejscem wydarzeń kulturalnych i nie tylko, jak choćby weekend kryminalny, giełda staroci czy festiwal ceramiki- jak wyczytaliśmy w ulotce Pszczyna 2015 wszystko w najbliższych miesiącach.

Z atrakcji stałych, których nie widzieliśmy, wymienić można wspomniane wcześniej Stajnie Książęce (tu z pewnością jeszcze przyjedziemy), Muzeum Militarnych Dziejów Śląska, Muzeum Prasy Śląskiej oraz Skansen Zagroda Wsi Pszczyńskiej. Aż się prosi aby przyjechać tu w nadchodzącą noc muzeów. Jedno jest pewne- Pszczyna jest miastem, do którego warto przyjechać, a wracając z Bielska nie warto ominąć.

Ewa