Na dachu Tatr- Łomnicki Szczyt.

Tego roku tydzień wakacji spędziliśmy w słowackich Tatrach Wysokich. Dopiero na miejscu zdałam sobie sprawę, że nie byłam tutaj 7 lat! Jednym z naszych tegorocznych celów była Tatrzańska Łomnica- słowacki odpowiednik Kasprowego Wierchu, gdyż na szczyt prowadzi kolejka. W naszym przypadku była to jedyna wysokogórska wycieczka, na którą mogliśmy pozwolić sobie we czwórkę.

Zacznę od kwestii organizacyjnych. Bilety na Łomnicę należy kupić online, na stronie GOPASSNie ma co liczyć na zakup w dniu wjazdu, z pewnością wszystkie miejsca będą wykupione. Bilety można kupić do 6 dni wcześniej i są one na konkretną godzinę. Ale uwaga! Godzina ta jest godziną odjazdu kolejki kabinowej na trasie Skalnate Pleso- Łomnicki Szczyt! Do Skalnatego Plesa musimy się jeszcze dostać dwoma kolejkami gondolowymi (w sumie ok. 35 minut), lub podejść na piechotę (ok. 1,5h). Dodam jeszcze, że bilety zakupione przez Internet są zawsze kilka Euro tańsze. Nasze kosztowały 92 Euro a dwie dorosłe osoby, dzieci gratis. Tydzień wcześniej śledziliśmy prognozy pogody dla miejscowości Tatrzańska Łomnica i to dało efekt. Wjechaliśmy na szczyt w najpiękniejszy dzień naszego tygodniowego pobytu. Zaowocowało to pięknymi widokami:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pobyt na szczycie to 40 minut. Przez ten czas można przespacerować się po samym szczycie, zrobić zdjęcia a także wypić kawę w znajdującym się tutaj barze. Na Łomnicę można także dostać się pieszo: jeżeli jesteśmy członkami klubu wysokogórskiego lub w towarzystwie uprawnionego przewodnika.

Po pobycie na szczycie polecam zatrzymać się w Skalnatej Chacie, która znajduje się nieco poniżej Skalnatego Plesa, przy czerwonym szlaku nazywanym Magistralą Tatrzańską.

skalnata chata

Schroniska słowackie są inne niż polskie. Bardziej przypominają schroniska alpejskie, czyli de facto są restauracjami, często z obsługą kelnerską. Tu jednak nie czuje się tego aż tak bardzo- schronisko jest niewielkie i przytulne. Restaurację w budynku kolejki radzę omijać- odgrzewane mrożonki na dużą skalę, za bardzo duże pieniądze.

Kilkakrotnie przymierzaliśmy się do wyprawy na Łomnicę, ale zawsze coś stanęło nam na przeszkodzie. Tym razem poszło idealnie, choć dwoje małych dzieci tego nie ułatwiało. Widoki były przepiękne i bardzo nam się podobało. A jednak tu nie wrócę. Bo choć wrażenia mam pozytywne, nie widzę sensu wjeżdżać tu drugi raz. To dla mnie jedna z tych rzeczy, które robi się raz w życiu. Byłam, zobaczyłam i wystarczy. Ale każdemu kto nie był polecam, zwłaszcza przy pięknej pogodzie.

Weekend w Alpach Bawarskich.

Gdy myślę o krajach alpejskich w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl Austria, Szwajcaria czy Włochy. Na ostatnim miejscu są Niemcy. Ostatni weekend czerwca spędziliśmy w Alpach Bawarskich. Miałam okazję przekonać się, jak dużą stratą jest pomijanie tej części Alp. Nie znaczy to jednak że widzę same plusy, ale o tym za chwilę.

Skąd w ogóle pomysł aby jechać na weekend 750 km z dwójką małych dzieci? Nasz wyjazd był wygraną małej Misi. Okazało się, że urodzona pod koniec 2018 roku Miśka była w tymże roku najmłodszym członkiem Alpenverein. Z tego tytuł otrzymała voucher dla całej rodziny na weekend w jednej z alpejskich wiosek. Nam pozostało wybrać miejsce. Zdecydowaliśmy się na niemieckie Ramsau, gdyż było to najbliżej położone, ciekawe miejsce.

Ramsau leży u podnóża szczytu Watzmann. Nie był on oczywiście w naszym zasięgu, ale zrobił na nas na tyle duże wrażenie, że chcemy na niego wrócić.

Mając bardzo ograniczoną ilość czasu, zaraz po przyjeździe wybraliśmy się na spacer do wąwozu Wimbachklamm. Mieliśmy już okazję być w podobnym wąwozie w Alpach Salzburskich 4 lata temu. Tym razem wąwóz był króciutki, ale spływająca woda była niesamowicie efektowna.

Przeszliśmy się jeszcze kawałek w górę doliny. Szlak był prosty i przyjemny. Po powrocie do hotelu próbowaliśmy uchwycić najpiękniejszy widok na szczyt Watzmana w zachodzącym słońcu.

watzmann

Na drugi dzień zaplanowaliśmy naszą jedyną, prawdziwie górską trasę. Podjechaliśmy do miejscowości Schoenau am Koeningsee i wjechali kolejką na szczyt Jenner. I tu najbardziej poczułam że jestem w Niemczech. Wjazd i zjazd ze szczytu kosztowały nas 54 Euro za dwie dorosłe osoby, dzieci gratis. Górna stacja kolejki jest tuż pod szczytem. Przeszliśmy się do austriackiego schroniska Carl von Stahl Haus. Ponieważ trafiliśmy na piękna pogodę spacer obfitował w niesamowite widoki.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

carvonstahl

Z samego szczytu Jennera najpiękniej prezentuje się jezioro Królewskie:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po zjechaniu w dół kolejką przeszliśmy się do przystani, z której odpływają elektryczne stateczki wycieczkowe. Rejs po jeziorze zostawiliśmy sobie na ostatni dzień, ale chcieliśmy poznać miejscowość i sprawdzić czy na statku zmieści się wózek dziecięcy. Wózek się nie zmieści, a nas urzekło samo miasteczko:

schoenauamkonigsee

Ostatni dzień był bardzo krótki, ze względu na podróż do domu. Założyliśmy że musimy wyjechać z Niemiec najpóźniej o 13. W planach mieliśmy jeszcze rejs po jeziorze Królewskim. Ze względu na ograniczenie czasowe zdecydowaliśmy się na krótszą trasę, jedynie do kościoła św. Bartłomieja. Rejs kosztował 31E na dwie dorosłe osoby i trwał ok. 45 minut w jedną stronę. Dłuższa trasa prowadzi do jeziora Górnego, trwa ok. 1,5h i jest oczywiście droższa.

rejskonnigsee

Uczciwie muszę przyznać, że jezioro Królewskie piękniej prezentuje się patrząc na nie z góry, niż płynąc po nim statkiem. Sam rejs nie jest zbyt pasjonujący, a widoki nie powalają. Główną atrakcją rejsu jest gra na trąbce przez przewodnika w momencie gdy przepływamy obok gigantycznej ściany. Echo powtarza melodię podwójnie. Z miejsca do którego dopłynęliśmy można odbyć kilka ciekawych spacerów, my jednak z braku czasu zdecydowaliśmy się na obejrzenie kościółka i taplanie w wodzie (to Staś).

stbartholome

W czasie rejsu powrotnego nasze dzieci wzbudziły ogromne zainteresowanie wśród uczestników chińskiej wycieczki po Europie- wspólnym zdjęciom nie było końca. Gdy dopłynęliśmy do przystani skończył się nasz weekend, czekało nas już tylko 8 godzin drogi do domu.

Na koniec kilka praktycznych uwag. Niemcy są drogie. Niby wszyscy to wiemy, a jednak zdarza się zapomnieć, więc przypominam. Benzynę lepiej zatankować w Austrii. Co się zaś tyczy Austrii, to radzę przestrzegać przepisów drogowych, gdyż wcale nie trzeba być zatrzymanym przez policję aby dostać mandat. Mandaty przychodzą pocztą, czego sami boleśnie doświadczyliśmy miesiąc po powrocie (a piratami drogowymi raczej nie jesteśmy). Co do samego rejonu jeziora Królewskiego i Ramsau. Od właściciela obiektu, w którym się zatrzymaliśmy otrzymaliśmy karty. Uprawniają one do darmowego przejazdu autobusami a także obniżają o połowę cenę parkingów czy niektórych atrakcji. Warto o tym pamiętać, bo bez karty za 3h parkingu zapłaciliśmy 5E. Wybierając trasę wędrówki należy zwrócić uwagę na fakt, że trudności tras są oznaczone kolorami. I tak trasy najłatwiejsze to trasy niebieskie, trasy czerwone trudniejsze, natomiast trasy czarne to trasy trudne, często ferraty.

Planując górskie wojaże warto wyjść poza stereotyp Austrii jako najbliższego alpejskiego kraju. Bo choć Niemcy nie mają najwyższych ani najpiękniejszych Alp, my na pewno w nie wrócimy.

Ewa