Tatry z niemowlakiem ambitnie

Ambitnie to chyba jednak nie jest właściwe słowo. Ambitniej- byłoby poprawnie. Zaznaczam jednocześnie że nie sililiśmy się na wyczyny. Nie było takiej potrzeby- samo dojście nad Czarny Staw Gąsienicowy z niemowlakiem niesionym z przodu było dla nas wyczynem. Więc Granaty mogliśmy zostawić lepszym od nas;). I bardziej ambitnym.

Zaczynamy spokojnie- Doliną Chochołowską. Dlaczego nie znalazła się w zestawieniu najłatwiejszych tras? Ano dlatego, że w mojej opinii nie jest to już trasa na wózek. Na upartego dałoby się przejechać, ale Staś drogę tę pokonał w nosidełku i wg. mnie tak jest lepiej. Co do samej wycieczki, to właściwie trochę się nam ona nie udała, gdyż planowaliśmy wejść wyżej (na Grzesia, albo co najmniej na Przełęcz Bobrowiecką). Niestety zaraz po dojściu do schroniska lunęło i lało przez dwie godziny. Nie zdecydowaliśmy się więc na podejście wyżej po mokrym szlaku- ze Stasiem wydawało się to zbyt niebezpieczne.

chochoowska1

Podobny stopień trudności (aczkolwiek znacznie krótsza droga) ma trasa prowadząca z Kuźnic do klasztoru Albertynów. Planowaliśmy dojście do Kalatówek, ale przecież już tyle razy byliśmy na Kalatówkach… Był to dobry wybór, również ze względu na tłumy albo raczej ich brak. Na Kalatówki idzie się w dość dużym towarzystwie innych turystów, do klasztoru podchodziliśmy praktycznie sami.

albertyni

Kolejna trasa to tatrzański klasyk wśród tras krótkich, a mianowicie Nosal. W trasę tę wybraliśmy się zaraz pierwszego dnia po przyjeździe. Podchodziliśmy z Kuźnic i mimo że jest to tylko 200m przewyższenia, dało się je odczuć. Jak na tatrzański klasyk przystało ludzi multum. Pod szczytem zaliczamy kawałek prostej wspinaczki, który okazuje się łatwiejszy dla Radka niosącego Stasia niż dla mnie niosącej plecak. Na szczycie podziwiać można nie tylko tatrzańskie widoki, ale również kolejkę do kolejki na Kasprowy Wierch. Ze szczytu Nosala zeszliśmy do Doliny Olczyskiej. Jest to krótka, ale niezwykle urokliwa dolina, w której nigdy wcześniej nie byłam. Największą atrakcją była przepiękna polana, na której rozłożyliśmy kocyk i pozwolili Stasiowi pobrykać. Schodzimy do Jaszczurówki, dzielnicy Zakopanego, znanej przede wszystkim z mieszczącej się tu kaplicy zaprojektowanej przez Stanisława Witkiewicza ojca, a będącej kwintesencją stylu zakopiańskiego:

jaszczurwka

No i ostatnia, zdecydowanie najbardziej wymagająca trasa jaką udało nam się przejść. Trasa przez Boczań i Murowaniec nad Czarny Staw Gąsienicowy. Polecam tylko osobom naprawdę wytrzymałym. Tak jak dojście do Murowańca nie było dla nas żadnym problemem (w trakcie podejścia na Boczań Stasiek nie przejmując się niczym uciął sobie krótką drzemkę) i zdążyliśmy tam być zanim naprawdę zaczął się ruch turystyczny, tak późniejsze zejście Doliną Jaworzynką, zwłaszcza jej pierwszym, bardzo stromym odcinkiem czuliśmy już w kolanach. Jeżeli do tego dodać całodniowy upał i brak polanki do rozłożenia kocyka (co nie znaczy że się nie rozłożyliśmy, po prostu miejsce nie było optymalne) to wycieczkę można uznać za wyczerpującą. Plusem był brak deszczu a także przepiękne zdjęcia jakie udało się nam zrobić. Ja dodatkowo spotkałam rodzinę kozic, gdyż wraz z kuzynem wybraliśmy się nieco powyżej Czarnego Stawu- do Koziej Dolinki.

czarny_staw_gsienicowy

Na koniec przytoczę zabawną sytuację, która spotkała nas właśnie nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Grupa turystów widząc Radka niosącego Stasia w nosidle zapytała: skąd pan wziął ten bagaż? Na co mój mąż odparł: a znalazłem na szlaku, więc wziąłem. Ze strony turystów padł komentarz: a to już wiemy skąd się biorą dzieci.

Ewa

A i jeszcze tablica nad potokiem wypływającym z Kuźnic. Również nas ubawiła:

wszyscy_umrzemy

Tatry z niemowlakiem

Choć pierwszymi wysokimi górami, które zobaczył Staś były Alpy, to nasze polskie Tatry okazały się być dla nas prawdziwym wyzwaniem. Po pierwsze Staś jest coraz większy (i cięższy), po drugie w Alpach wybieraliśmy głównie trasy z wózkiem lub kolejką, a w Tatrach takie możliwości są ograniczone. Co nie znaczy że ich nie ma. I właśnie od takich najprostszych tras chciałabym zacząć. Na pierwszy ogień proponuję wózkowy klasyk, czyli Morskie Oko.

morskie_oko

Jest to bez wątpienia najłatwiejsza trasa w Polskich Tatrach, choć długa, żmudna i sama w sobie mało ciekawa. Ciekawy jest za to finał (jeden z najpiękniejszych widoków w Polsce) i dalsze możliwości, z których nie omieszkaliśmy skorzystać. Wózek zostawiliśmy obok schroniska, Małego wsadziliśmy w nosidło i ruszyli w górę, w stronę Wrót Chałubińskiego. Doszliśmy do Dolinki za Mnichem i zdecydowali o powrocie. W zasadzie to zadecydowała pogoda strasząc nas nadciągającym deszczem. Deszczem, przed którym nie udało nam się uciec, a który Staś i ja spędziliśmy na konnym wozie wożącym turystów na trasie do Morskiego Oka (Radek schodził, a w zasadzie zbiegał). Gdyby nie Staś nigdy bym się na takie rozwiązanie nie zdecydowała i zdecydowanie go nie polecam. Z różnych względów, które jednak były na tyle nieprzyjemne że nie chcę ich przytaczać. Z informacji praktycznych: żeby zdążyć zaparkować na Palenicy Białczańskiej trzeba być przed 8 rano. Parking kosztuje 20 zł za cały dzień.

Drugi Tatrzański klasyk to Dolina Kościeliska. Tu również trasę pokonujemy z wózkiem i również decydujemy się na coś więcej niż sama Dolina, zostawiając Stasia pod bardzo dobrą opieką. I tu pozwolę sobie wytłumaczyć, dlaczego w szczycie sezonu zdecydowaliśmy się na Zakopane. Jak mówi przysłowie: cygan dla towarzystwa dał się powiesić, tak i my chcąc spędzić wakacje z moją rodziną ze Szczecina postanowiliśmy dołączyć do ich corocznego, rodzinnego wypadu w Tatry. Wracając do Doliny Kościeliskiej. Jest to jedna z piękniejszych dolin tatrzańskich:

polana_pisana

Dodatkowo obfituje ona w liczne atrakcje, jakimi są jaskinie. Do zwiedzania udostępnione są 4 jaskinie: Mroźna, Smocza Jama, Mylna i Raptawicka. Dwie pierwsze zwiedziłam jako dziecko. Radek zawsze powtarzał: jak nie byłaś w Mylnej, to nigdzie nie byłaś. Nie mogłam więc przegapić takiej okazji. Staś został pod czują opieką dwóch wujków i kuzyna, a my z Radkiem oraz najmłodsza część naszej rodzinnej wyprawy ruszamy na podbój jaskini Mylnej. Po drodze zaliczamy jeszcze jaskinię Raptawicką- okazuje się ona być wielką dziurą, do której schodzi się po drabinie. Co innego jaskinia Mylna. Tu zwiedzanie faktycznie obfituje w masę atrakcji. Począwszy od trudności orientacyjnych (w końcu trzeba się w Mylnej pomylić) skończywszy na czołganiu, przeciskaniu plecaków (to nas szczęśliwie ominęło), wodzie czy łańcuchu w końcowej części. Ogólnie polecam wszystkim, jednak po uprzednim założeniu gorszych ciuchów. Z informacji praktycznych- parking w Kirach to również 20 zł, ale trudności z zaparkowaniem zdecydowanie mniejsze niż w Palenicy.

Dwa ostatnie miejsca są już zdecydowanie niszowe. To słowackie doliny: Białej Wody oraz dolina Zadne Medodoly prowadząca na Kopskie Sedlo w Tatrach Bielskich. Do Białej Wody startujemy z Łysej Polany, niestety za sprawą pogody docieramy mniej więcej na wysokość schroniska w Starej Roztoce. Do tego miejsca z pewnością można dojechać wózkiem, co dalej niestety nie wiemy. Dwie godziny spędzamy pod wiatą, po czym wracamy do auta nie chcąc ryzykować przemoczenia Stasia.

W drugą dolinę ruszamy z miejscowości Tatranska Javorina (parking 3,5 euro za cały dzień). Dochodzimy do wysokości ok. 1400m n.p.m. do dosyć charakterystycznego miejsca. Znajdują się tu dwa drewniane niedźwiedzie oraz dwie wiaty.

misie1

Dalszy szlak nie pozwala niestety na przejazd wózkiem. Kończąc jednak wyprawę w tym miejscu zdecydowaliśmy się podejść na polanę (ok. 50m od wspomnianych wiat) w celu zrobienia kilku zdjęć Tatrom Bielskim z drugiej strony. Poniżej mniej znany widok na Hawrań i Płaczliwą Skałę:

havra

Opisane przeze mnie trasy nie są oczywiście jedynymi jakie można przejechać w Tatrach dziecięcym wózkiem. Są po prostu tymi, które udało się nam zaliczyć. Podróżując z tak małym dzieckiem nie należy nastawiać się na wysokogórskie osiągnięcia, a raczej na spacery. Mimo to udało nam się zrobić coś więcej niż tylko przejścia z wózkiem, ale o tym napiszę w drugiej części relacji z tatrzańskich przygód Stasia.

Ewa

Czantoria jakiej nie znacie

Czantoria. Każdy, kto choć raz był w Beskidzie Śląskim z pewnością zna ten szczyt. Zdobywany przez wszystkie kolonie i wycieczki szkolne, dla każdego i na wyciągnięcie ręki. A to wszystko dzięki kolejce linowej, którą pokonujemy większość przewyższenia. Z kolejki na szczyt jest już tylko 15 minut. Choć i to potrafi być za dużo. Czasem zastanawiam się, czy nie można by wprowadzić opcji bez zsiadania z krzesełka- oszczędziłoby to czas i siły zmęczonych wjazdem. Jeżeli jednak potrafimy obejść tłumy kolejkowych turystów, Czantoria potrafi być naprawdę piękna.

owce

Zaczęłam od krytyki kolejki, jednak ostatnimi czasy, gdy podróżujemy we trójkę kolejki są nam bardzo bliskie;) Nie inaczej było i tym razem. Zdecydowaliśmy się jednak na wyciąg prowadzący z Poniwca. To był świetny wybór, bo ludzi bardzo mało a kolejka o połowę tańsza niż ta prowadząca z Ustronia- Polany. Stacja górna kolejki znajduje się między Czantorią Wielką a Małą. Biorąc pod uwagę, że większość turystów dociera jedynie na szczyt (Ci bardziej wytrwali do czeskiego schroniska, 10 minut po równym od szczytu) możemy się rozkoszować otoczeniem a nie przepychać w tłumie. Staś jest tym razem w nosidełku i zamiast jechać w wózku, jedzie na tacie.

Ruszamy w paszczę lwa (tj. na szczyt Czantorii Wielkiej) gdyż jest piękna widoczność i grzechem byłoby nie zrobienie zdjęć z wieży widokowej. I tu uwaga praktyczna. Każdemu, kto chciałby powtórzyć naszą trasę radzę kupić bilet na wieżę razem z biletem na kolejkę w Poniwcu. Kupując bilet na wieży strasznie przepłacamy. Na wieży udaje nam się zrobić kilka pięknych widoków. W dole Wisła, w tle pasmo Baraniej Góry:

barania_i_wisa

Na pierwszym planie Jawornik i Soszów:

soszw

Następnie uciekamy od tłumów aby zdobyć jeszcze jeden szczyt- Czantorię Małą. I to już jest zupełnie inna bajka. Na szlaku spotykamy dosłownie kilka osób, a na szczycie nikogo. I tu należy się małe sprostowanie. Otóż miejsce, w którym stoi tablica informująca że znajdujemy się na szczycie Czantorii Małej, w rzeczywistoście szczytem wcale nie jest. Szczyt jest 100m dalej. Prowadzi na niego szeroka droga, ale nie jest to szlak. Na właściwym szczycie znajduje się triangular. I przepiękna polana. Ostatnim razem byłam tu w kwietniu, więc trawa była niska. Teraz mogliśmy się w trawie schować:

czantoria_maa

W końcu wyszukaliśmy sobie miejsce idealne na przerwę obiadową Stasia i chwilę wytchnienia. Siedząc tam naprawdę ciężko było uwierzyć, że znajdujemy się jakąś godzinę od najbardziej ruchliwego miejsca w Beskidzie Śląskim. Po dłuższej przerwie trzeba było niestety zebrać się i wrócić. Początkowo wahaliśmy się czy nie schodzić pieszo, ale ponieważ Stasiek zdradzał już tendencje do spania a my byliśmy głodni zjechaliśmy kolejką do Poniwca. W dalszym ciągu ciesząc się brakiem ruchu i bezproblemowym wyjazdem z parkingu.

Nigdy nie lubiłam Czantorii ze względu na panujący tutaj ruch. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że nawet w najbardziej turystycznym miejscu można znaleźć się na odludziu. Trzeba tylko wiedzieć gdzie i jak szukać.

Ewa