Znów do Dalmacji.

Naszym tegorocznym celem stał się półwysep Peljeszac w Dalmacji południowej. Już samo położenie było wyzwaniem, gdyż jest to ponad 1300 km drogi, co z dwójką małych dzieci ma niebagatelne znaczenie. Zdecydowaliśmy się więc na podróż z noclegiem i w tym celu wytypowali Zagrzeb. Okazało się to strzałem w dziesiątkę zarówno ze względu na samo miasto jak i na hotel, ale o tym innym razem.

Pomysł na Peljeszac zrodził się m.in. z mojej fascynacji filmami Roberta Makłowicza publikowanymi w serwisie YouTube. Nigdy jeszcze nie spędzaliśmy urlopu dwa lata pod rząd w tym samym kraju, zależało mi więc na tym, aby wyjazd miał zupełnie inny charakter niż poprzedni. I tak nastawiliśmy się na bardziej stacjonarne spędzanie czasu, a wiele podróży odbyliśmy drogą morską. Na bazę wypadową wybraliśmy miasteczko Orebić, słynące z plaż oraz bliskości historycznego starego miasta na Korculi (jedyne 20 minut promem).

Tym co najbardziej nas zaskoczyło był fakt, że trafiliśmy tam przed sezonem. Byłam przekonana, że początek czerwca na południu Chorwacji będzie już tętnił turystycznym życiem, tymczasem wiele restauracji wciąż jeszcze było zamkniętych, a każdego dnia obserwowaliśmy otwieranie się nowych punktów usługowych. Baza noclegowa na Peljeszcu jest bardzo dobrze rozwinięta. Dominują apartamenty prywatne, sporo jest także kempingów, głównie w miejscowości Viganj. W samym Orebiciu znajdziemy też kilka dużych, w miarę luksusowych hoteli.

Tym co nas zmartwiło były ceny. Wyższe niż w Dalmacji północnej i znacznie wyższe niż w stolicy. Za obiad dla naszej czwórki w przeciętnej restauracji należało zapłacić równowartość 50 Euro, choć zdarzyło się nam zapłacić znacznie więcej. Dla porównania w Zagrzebiu był to wydatek rzędu 25 Euro. Pocieszający był fakt, że jedliśmy dobrze i bardzo dobrze, a porcje były ogromne. Oczywiście odwiedziliśmy wszystkie restauracje polecane przez Roberta Makłowicza, a podobnych nam „kulinarnych turystów” z Polski było na Peljeszcu całkiem sporo. W ogóle Polacy zdominowali Chorwację. Być może wynika to z faktu, że w dobie ograniczeń pandemicznych wjazd do Chorwacji nie stanowił specjalnego problemu.

Co do rzeczy, która podobała się nam najbardziej nie jesteśmy zgodni. Radkowi najbardziej podobała się wycieczka na szczyt św. Ilja:

Staśkowi mury obronne miasta Ston:

A mnie park narodowy Mljet:

Tym, co najbardziej się nam nie podobało były plaże. Nie chodzi mi o plaże same w sobie, a o fakt, że były strasznie brudne. Śmieci, pety czy ślady bytności psów to norma. Brak też jakiegokolwiek serwisu plażowego: nie da się wypożyczyć leżaków czy parasola. Nie jesteśmy fanami plażowania, ale dzieci cieszyły się na samą myśl o plaży. My tym czasem patrzyliśmy w przerażeniem na kolejne znaleziska, które wykopywała Miśka.

Co by jednak nie mówić, urlop okazał się być bardzo udany, a Peljesac jest miejscem, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. A miłośnicy dobrej kuchni w szczególności.

Ewa