Beskid Śląski po czeskiej stronie.

Pierwszy jesienny weekend tego roku okazał się być niezwykle przyjemny. Nie chcieliśmy spędzać go w domu, ale jednocześnie nie potrafiliśmy zdecydować gdzie by się wybrać. Jeżeli jedziemy na jeden dzień, to naszym ograniczeniem jest długość jazdy samochodem w jedną stronę- maksymalnie dwie godziny. W grę wchodził Beskid Śląski, Mały, ewentualnie Żywiecki. Nic na co mielibyśmy ochotę, zbyt często tam bywamy. Wtedy przyszedł mi pomysł na Beskid Śląski, ale po czeskiej stronie. Trasa, którą podpowiedział nam tata Radka okazała się tak ciekawa, że postanowiłam się tym podzielić.

Dojechaliśmy do miejsca, które nazywa się Łomna Dolina. Już sama dolina zrobiła na nas duże wrażenie: była niezwykle zadbana. Przypominała bardziej niemieckie lub austriackie miasteczka niż czeską prowincję. Wystartować mieliśmy z miejsca o nazwie Tatinky. Tu jednak pojawił się problem: nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł i parkowanie okazało się niemożliwe. To była jedyna niedogodność tej wycieczki, ale przyznajmy- znacząca. Udało się nam zaparkować ok. kilometr dalej, więc doszedł spacer asfaltem.

Z Tatinek ruszyliśmy w stronę chaty Kamenec. Trasa wiodąca niebieskim szlakiem jest krótka, ale cały czas idziemy pod górę, Jest też dość przyjemna: szeroka w ładnym lesie, co rekompensuje niedogodność jaką jest dość duży ruch turystyczny. Dość duży ruch jest też w samej chacie, więc zatrzymujemy się na chwilę, w zasadzie dla Misi i ruszamy dalej.

kamenec

Naszym kolejnym celem jest szczyt Kozubova i znajdujący się nieco dalej hotel górski. Szlak początkowo wiedzie płaskim, zalesionym grzbietem, po czym staje się bardzo stromy- wspinamy się na szczyt Kozubovej. Szlak nie prowadzi na sam wierzchołek, choć oczywiście można na niego wejść. I od tego momentu zaczyna się najciekawsza część wycieczki, mianowicie widoki. Widzimy oczywiście czeski Beskid Śląski:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Małą Fatrę z charakterystycznymi Rozsutcem i Chlebem:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

a w oddali Tatry:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Trzeba przyznać że mieliśmy dużo szczęścia, bo tego dnia widoczność była naprawdę wyjątkowa.

Wracaliśmy tą samą trasą. Dopiero schodząc z Kozubovej zauważyliśmy jak bardzo strome podejście zrobiliśmy. Zatrzymaliśmy się jeszcze w chacie Kamenec licząc na coś do jedzenia, okazuje się jednak że została już tylko zupa czosnkowa. Szkoda, bo idąc w pierwszą stronę menu wydawało się być bardzo interesujące.

Po powrocie do domu sprawdziłam: z Zabrza, do miejscowości Dolni Łomna jest 112 km. To tylko 20 km dalej niż do Wisły, a biorąc pod uwagę remonty dróg, to pewnie godzinę krócej. To ostatecznie przekonuje mnie do kolejnych wyjazdów w Beskid Śląsko- Morawski.

U sąsiadów – Girowa.

Nasza trasa rozpoczęła się w Jaworzynce, a właściwie na przejściu granicznym Hrcava-Jaworzynka. Żółtym szlakiem, przez kwieciste duże łąki, z widokami na okoliczne góry doszliśmy do miejsca nazwanego na mapie Na Dilku. Przyjemnie jest patrzeć na łąki, które są albo koszone, albo „zjadane” przez krowy lub owce.

 

Do tego momentu szlak jest bardzo łagodny. Najpierw odchodzą znaki zielone, a następnie dochodzimy do znaku czerwonego, którym dość stromo podchodzimy na grzbiet. Przez Komorovsky Grun przechodzimy trochę lasem, trochę polanami. Od czasu do czasu z widokiem na Małą Fatrę. I tak dochodzimy do Chaty Girorva. Schronisko jest przyjemne, ale my idziemy krótkim i stromym podejściem na szczyt.

A na szczycie jagody, jeżyny i trochę zakryty przez drzewa widok na Małą Fatrę.

 

Po dłuższym odpoczynku schodzimy ze szczytu i szlakiem zielonym idziemy do drogi na Hrcavą. Początkowo stromo przez las, potem widokowymi łąkami dochodzimy do asfaltu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Hrcovej przy drewnianym kościele i dochodzimy do punktu wyjścia.

Girowa to tak naprawdę dłuższy spacer, a nie wielka górska wyprawa. Co nie zmienia faktu, że jest to spacer przyjemny i godny polecenia.

Radek

Na niepogodę Kotlina Kłodzka! Część III- Polanica.

Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić naszych południowych sąsiadów. Po Czeskiej stronie leży miasteczko Nachod wraz z przepięknie położonym na wzgórzu zamkiem. Widok z zamku na rynek Nachodu:

Zamek udostępniony jest do zwiedzania na trzech trasach. Atrakcją wybranej przez nas trasy były drewniane, ręcznie malowane sufity. Dodatkowo zamek zamieszkały jest przez dwa brunatne misie o różnym temperamencie- jedne przez dłużą chwilę nie poruszał się wcale, drugi nie zatrzymywał.

Wracając do zamku. Jest naprawdę duży. Co za tym idzie, ciężko go utrzymać. Akurat w czasie kiedy tam byliśmy najwyższa wieża była w remoncie, szkoda.

Widać że cały obiekt wymaga jeszcze wielu prac konserwatorskich.

Pomimo faktu że przyroda jeszcze nie do końca obudziła się do życia, bardzo podobały mi się ogrody:

Trochę przypominały ogrody w Książu. Zresztą cały zamek trochę przypominam mi Książ, może to przez tę wielkość? Jednak w porównaniu do Książa przebudowanego przez hitlerowców tak że wnętrza zatraciły cały swój pierwotny charakter, Nachod ma wnętrza dość dobrze zachowane.

Pogoda nie zachęcała do spacerów, więc po drobnych zakupach wróciliśmy do Polski. Tuż za granicą znajduje się cudowne źródełko Matki Boskiej z kapliczką:

Legenda głosi że za sprawą wody ze źródełka ustała niegdyś epidemia cholery.

Ze źródełka pojechaliśmy do ostatniego kłodzkiego uzdrowiska jakie udało się nam obejrzeć- Polanicy. Na tle Dusznik czy Kudowy Polanica to perełka. Śliczne, zadbane miasteczko, z neobarokowym kościołem:

wspaniałym parkiem zdrojowym:

fontanną:

niedźwiadkiem polarym (którego się spoooro naszukaliśmy)

Dodatkowo jest tu dużo miejsc w których można usiąść, zjeść coś, napić się kawy- ani Kudowa ani Duszniki tego nie miały.

W tle pijalnia wody Wielka Pieniawa:

Woda w Polanicy jest bardzo delikatna, myślę że będzie smakować każdemu. Żal było stamtąd wracać.

Zawsze po powrocie planuję kolejny wyjazd w rejony, które zrobiły na mnie wrażenie. Przyznam, że Góry Stołowe i uzdrowiska w Kotlinie Kłodzkiej takim rejonem nie są- nie zastanawiam się kiedy tu wrócę i co mogłabym jeszcze zobaczyć. Pomimo tego, wspominając pogodę jaką uraczył nas miniony weekend majowy, myślę że to miejsce było świetnym wyborem. Poza opisanymi atrakcjami byliśmy jeszcze na Szczelińcu i w Wambierzycach. Zastanawialiśmy się nad wycieczką do Pragi- działa tu wiele biur podróży oferujących jednodniowe wyjazdy w dość atrakcyjnej cenie. Nie zdążyliśmy zwiedzić muzeum zabawek, skansenu w Kudowie, muzeum zapałek w Bystrzycy Kłodzkiej oraz wielu innych atrakcji. Jedyny pogodny dzień poświęciliśmy na Śnieżnik, na który na pewno jeszcze wrócę- biorąc pod uwagę mnogość szlaków prowadzących na ten szczyt marzy mi się coś w rodzaju tydzień na Śnieżniku, codziennie inną drogą.

Podsumowując- wolę trochę wyższe góry. Góry Stołowe mniej przypominały mi góry, a bardziej Jurę Krakowsko- Częstochowską.

Ewa