Relację z Madery rozpoczęłam od opisania miejsc, które na mnie osobiście wywarły największe wrażenie. Dzisiejszy wpis chciałabym poświęcić najpopularniejszym i najbardziej znanym atrakcjom wyspy. Jedno z nich, Ponta do Sao Lourenco zostało opisane w poprzednim tekście. A co poza tym?
Rabacal
Pod tą nazwą kryje się najpopularniejsza na Maderze lewada. Cóż to takiego? Lewada to kanał nawadniający. Woda z górskich, obfitujących w opady terenów dostarczana jest lewadą (czyli wybudowanym przez człowieka kanałem) na znajdujące się niżej tereny rolnicze. Jak wszystkie budowle hydrotechniczne lewady wymagały napraw i konserwacji. Dlatego wzdłuż każdej lewady biegnie ścieżka. Dziś lewady są głównie atrakcjami turystycznymi. Rabacal i szlak prowadzący do miejsca o nazwie 25 Fontann uważany jest za najpiękniejszą lewadę.
W istocie jest to piękne miejsce, ale strasznie tłoczne- bycie naj zobowiązuje. Z pewnością zrobi wrażenie na osobach nie mających zbyt dużego górskiego doświadczenia oraz na tych, którym stan zdrowia nie pozwala na zapuszczenie się w wysokie góry (lewady ze względu na niewielkie nachylenie są łatwo dostępne). Niemniej dla osób chodzących po górach będzie to miejsce równie piękne jak tysiące innych w Tatrach, Alpach czy Pirenejach. A nie wyjątkowe. Tym, którzy wybierają się na Rabacal mogę polecić, aby nie poprzestali na tej jednej lewadzie, ale zdecydowali się jeszcze na znajdującą się obok króciutką lewadę Risco. Wodospad znajdujący się na jej końcu zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż osławione 25 Fontann.
Monte
Monte to wzgórze górujące na Funchal- stolicą Madery. Wjechać na nie można kolejką gondolową (10E osoba) podziwiając po drodze całe miasto. Na wzgórzu znajduje się kaplica, ogród tropikalny oraz kościół. Niedaleko jest także ogród botaniczny, ale ten niestety ucierpiał w tegorocznych pożarach. Największą jednak atrakcją samego wzgórza jest zjazd z niego wiklinowymi saniami. Smaczku całej przygodzie dodaje fakt, że ulice nie są wyłączone z ruchu, ba przejeżdżamy nawet przez skrzyżowanie! Sanie są rozpędzane i kierowane przez dwóch mężczyzn. Oni także dbają o to, by adrenaliny przez cały zjazd nam nie zabrakło. Podejrzewamy że ze względu na Staśka jechali z nami troszkę wolniej niż normalnie, ale mimo to był to niezapomniany zjazd. Film na którym przejeżdżamy przez skrzyżowanie:
Cabo Girao
Czyli drugi najwyższy klif w Europie. Widok piękny, choć daleko mu do opisanego w poprzednim tekście Faja dos Padres. Dodatkowo tłumy ludzi- każda autokarowa wycieczka musi się tu obowiązkowo zatrzymać. Polecam zobaczyć i jechać dalej.
Porto Moniz
Miejscowość słynie z naturalnych basenów wulkanicznych oraz restauracji Cachalote. Co do basenów- to bardzo ciekawa sprawa, nawet Radkowi się podobało (niewtajemniczonym wyjawię, że mój mąż nie pływa i w ogóle uważa że gdyby ludzie mieli pływać to mieliby płetwy). Mnie jednak zniechęciła wylana tam ogromna ilość betonu. Trudno mi to nazwać naturalnymi basenami, dla mnie to betonowe baseny z wystającymi skałami wulkanicznymi. Jeżeli chcemy się poopalać czy posiedzieć na brzegu to ręcznik również musimy rozłożyć na betonie. Ponieważ w Porto Moniz byliśmy pod koniec całodniowej podróży (objechaliśmy wyspę dookoła w sensie dosłownym) krótki przystanek na kąpiel był odprężeniem i przyjemnością. Ale nie wróciłabym w to miejsce, no chyba że dla widoków, które podziwiać można zjeżdżając do miejscowości.
Zjeżdżając do Porto Moniz bardzo polecam zatrzymać się na parkingu z punktem widokowym (których tu nie brakuje) i nacieszyć oko choć przez krótką chwilę. Wspomniałam jeszcze o restauracji Cachalote. Podobnie jak w poprzednim tekście nie podejmę tematu jedzenia, ponieważ jest to temat zasługujący na znacznie więcej miejsca. A ten wpis właśnie skończyłam, zapraszam więc na kolejny.
Ewa