Chorwacja w czasie pandemii.

Minął rok od ostatniego wpisu. Rok z COVID-19, niesprzyjający podróżom. Ale o tym co się nie udało nie będę pisać, napiszę o tym co się udało.

Na przełomie września i października wybraliśmy się do Chorwacji, w rejon Zadaru. Jest to dość dziwny termin jak na Chorwację: 30 września kończy się tam sezon i wierzcie mi- część miejscowości wręcz się zamyka. My jednak należymy do osób, które raz że nie lubią tłoku, a dwa mają oczekiwania odmienne od typowego turysty. Dla tych, którzy chcą poznać Chorwację, a niekoniecznie zależy im na całodziennym smażeniu się na plaży, bądź taplaniu w basenie termin będzie idealny.

Pierwsze wrażenia: leje. Apartament, który wynajęliśmy mieścił się w miejscowości Zaton, ok. 10 km od Zadaru. Pierwszego dnia po przyjeździe, gdy tylko przestało padać wybraliśmy się na spacer po najbliższej okolicy. Zamknięte hotele i restauracje, puste apartamenty. Jednym słowem- cisza i spokój, nic tylko wypoczywać. Popołudnie spędziliśmy w Zadarze. Zadar uchodzi za jedną z bardziej znanych miejscowości w Chorwacji, nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia. Stare miasto miejscami urzeka, a miejscami straszy nowym budownictwem w stylu socrealizmu. Ostatecznie Zadar odwiedziliśmy 7 razy i polubili na tyle, aby mieć w nim swoje ulubione ścieżki.

O wyjeździe do Chorwacji zdecydowaliśmy w ostatniej chwili, z braku innych możliwości. Był to jeden z niewielu śródziemnomorskich kierunków bez problemu osiągalny samochodem w 1 dzień. Nie mieliśmy specjalnego planu, a pomysły na to co chcemy zobaczyć pojawiały się właściwie z dnia na dzień. Drugi dzień był jednym z ciekawszych. Plan ułożony rano był krótki: miasteczko Nin i wyspa Pag. Bez przekonania wrzuciliśmy do bagażnika ręczniki kąpielowe, kostiumy i pojechali.

Pierwszym przystankiem była miejscowość Nin. Miejscowość słynie głównie z płytkiej laguny, idealnej dla dzieci. My wybraliśmy się na spacer po miasteczku, porcie i muzeum. Cała eskapada, włącznie z zakupem pamiątek (30% taniej, jutro zamykają) zajęła nam ok. 1h. Fakt, że parking, na którym stanęliśmy jest do 30 września płatny (był 29) zauważyliśmy dopiero odjeżdżając. Miasteczko było bardzo przyjemne, jak wiele podobnych chorwackich miejscowości.

Kolejnym przystankiem była wyspa Pag. Wiedzieliśmy o niej tyle, że słynie z produkcji sera oraz win. Na wyspę wjeżdża się po moście, typowym dla Chorwacji. Naszym pierwszym przystankiem była winnica, w której zrobiliśmy zakupy. Bardzo polecam zabrać ze sobą puste, zakręcane butelki: można je napełnić lanym winem. Stolicą wyspy jest miasteczko Pag. W drodze sprawdzaliśmy możliwości parkingu, opłaty itp. Zupełnie niepotrzebnie. Gdy przyjechaliśmy do centrum, szlaban na parkingu był właśnie demontowany i nie obowiązywały już żadne opłaty.

Miasteczko okazało się być bardzo przyjemne, a ze względu na brak ruchu kołowego na uliczkach starego miasta bardzo bezpieczne dla energicznej dwulatki.

Pag słynie z pięknych plaż, z czego i my postanowiliśmy skorzystać. Po obiedzie opuściliśmy stolicę wyspy i udali się na Zrce Beach, która opisywana była jako jedna z najatrakcyjniejszych plaż. Była też jedyną otwartą plażą: wszędzie po drodze mijaliśmy tylko zamknięte szlabany na drogach prowadzących do plaż. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Plaża była co prawda pełna obrzydliwej infrastruktury (w sezonie to miejsce musi być potwornie hałaśliwe i tłoczne), ale na plaży byliśmy niemalże sami- oprócz nas był tam jeden starszy obywatel Czech. Woda przejrzysta i ciepła. Dzieci zachwycone, a i ja popływałam.

Dzień zakończyliśmy malowniczą sesją zdjęciową przy moście prowadzącym na wyspę.

Był to jeden z naszych najbardziej udanych dni, niemniej mam świadomość, że gdybym znalazła się tam miesiąc wcześniej prawdopodobnie wspomnienia byłyby zupełnie inne. I tu mój pierwszy wniosek, którym chcę się podzielić i potwierdzę w kolejnych wpisach: przełom września i października to wspaniałe miejsce na wakacje w Chorwacji.

Ewa

Dodaj komentarz