6 dni w Wiśle, dzień 3 i 4.

Zastanawiałam się jak jeszcze mogę opisać Czantorię, skoro pojawił się już tekst opisujący ten szczyt. Dodatkowo moje przejście niewiele się różniło: wjechałam i zjechałam kolejką linową, nie zaliczyłam ani wieży widokowej na szczycie, ani Czantorii Małej. Postanowiłam się jednak wspomóc relacjami kuzynów oraz swoimi wcześniejszymi doświadczeniami i w ten sposób powstał ten tekst.

Trasa w górę, którą polecam z Poniwca to ścieżka Rycerska. Wiedzie dość łagodnie, przyjemnym lasem. Dodatkowo trudno tu spotkać kogokolwiek, co jak na Czantorię jest raczej nietypowe. Na grzbiecie ścieżka Rycerska łączy się z czarnym szlakiem i w ten sposób osiąga się najpierw czeskie schronisko a potem szczyt i wieżę widokową. Co do schroniska – nie jest złe, ale nie wyróżnia się niczym na plus. Jedzenie jest jadalne, ale nie są to dania, na które chce się wracać. Dodatkowo porcje są raczej niewielkie. Wieża widokowa jest płatna, ale każdemu polecam się na nią wybrać, oczywiście przy pięknej pogodzie. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach.

czantoria widok

Jeżeli chodzi o drogę w dół, to moi kuzyni wybrali niebieski szlak prowadzący przez las. Szlak ten jest dość stromy: na odcinku około 2 km robimy 620 m w dół. To dość dużo, niemniej dla Czantorii strome podejścia są charakterystyczne. Podobna różnica poziomów jest gdy idzie się czerwonym szlakiem z Ustronia Polany. Ja zjechałam w dół kolejką, natomiast Radek ze Staśkiem zdecydowali się na powrót tą samą trasą (ścieżka Rycerska). Nie chcieliśmy ryzykować stromej, niebieskiej trasy z dzieckiem. Jak się później dowiedzieliśmy trasa oferowała dodatkową atrakcję w postaci rodziny dzików.

Czantoria jest jednym z bardziej charakterystycznych szczytów Beskidu Śląskiego więc nie warto z niej rezygnować, pomimo tego jak bardzo jest ten szczyt oblegany. My znaleźliśmy na to sposób: trasę z Poniwca. I zawsze niezmiennie Poniwiec kojarzy się nam z pięknym lasem, ciszą i spokojem oraz małym ruchem osobowym, a wydawało by się to na takim szczycie nieosiągalne.

Czwarty dzień zaczynamy w górach, ale nie od wyjścia na szlak. Dziś naszym pierwszym celem jest zwiedzanie Pałacyku Prezydenckiego znajdującego się na Zadnim Groniu w Wiśle Czarnym. Uwaga praktyczna co do samego zwiedzania. Jest ono możliwe albo w określone dni i godziny (wtedy jest darmowe), albo musimy umówić się indywidualnie na termin. Wówczas taka indywidualna wycieczka to koszt 100 PLN niezależnie od ilości osób (maksymalnie 15). Nam udało się zabrać czternastoosobową grupę więc wyszło około 7 PLN za osobę. Dodatkowo najpóźniej na siedem dni przed planowanym zwiedzaniem należy dostarczyć listę osób wraz z ich z ich numerami PESEL. W czasie zwiedzania oprócz pani przewodnik towarzyszy nam pracownik Służby Ochrony Państwa.

Rok wcześniej byliśmy na mszy w kaplicy świętej Jadwigi, ale zameczku zwiedzić nam się nie udało. Teraz chętnie wróciliśmy uzupełnić ten brak. Naprawdę warto, gdyż właściwie zachowała się większość oryginalnego wystroju i mebli. Ciężko w to uwierzyć, wiedząc że zameczek był przez lata ośrodkiem wypoczynkowym kopalni Pniówek. Na mnie największe wrażenie zrobił gabinet prezydenta Mościckiego, a w zasadzie widok z okna- był oszałamiający. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że w latach trzydziestych widok ten znacznie się różnił: nie było jeszcze zalewu w Wiśle Czarnym. Tym, co budziło wśród nas największe kontrowersje były meble z giętej stali. Jak najbardziej w stylu tamtych czasów, niemniej nie wszystkim się podobały. Ciekawa była też łazienka z wolno stojącą wanną i srebrnymi przyborami toaletowym.

palacyk wnetrze

Po zwiedzeniu pałacyku warto udać się do znajdującego się poniżej hotelu na taras widokowy oraz kawę lub herbatę (ciastka są raczej słabe – nie polecam). Tym którzy nie prowadzą samochodu polecam też trunek o nazwie Miodula Prezydencka.

Kolejnym punktem na naszej mapie był tego dnia Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu. Miejsce to wybrały dzieci, a my potulnie się zgodziliśmy. Dzieci były zadowolone, my tak średnio. Problemy zaczynają się już przy parkowaniu. Później nie jest lepiej. Całe to miejsce jest jednym wielkim wyciągaczem pieniędzy. Sam wstęp kosztuje 28 PLN za dorosłego i 22 PLN za dziecko. Jeżeli chce się karmić zwierzęta (no pewnie że dzieci chcą) trzeba jeszcze kupić karmę za 3 PLN. W całym parku są kolejne płatne atrakcje: karuzele dla małych dzieci oraz trampoliny dla większych (10 PLN). Najciekawsze ze wszystkiego co można tam zobaczyć to pokazy lotów ptaków drapieżnych: sokołów oraz sów. Jednak jeżeli ktoś na takim pokazie już gdzieś był, to może poczuć się rozczarowany. A i oczywiście zdjęcie z sokołem/ sową to kolejne kilka złotych. Aż się zdziwiłam że toalety były bezpłatne. Ogólnie nie polecam, choć dzieci były zadowolone. Polecałabym gdyby wstęp kosztował 10 PLN za dziecko a 15 PLN za dorosłego– może wtedy plusy przesłoniłyby mi minusy. A tak to pozostaje jedynie niesmak, że ktoś chce z nas zedrzeć kasę.

lesny park niespodzianek

Ostatnim już punktem tego dnia był spacer po deptaku w centrum Wisły, lody u Janeczki oraz zakup słynnych Kołaczy Wiślańskich (polecam!).

Podsumowując– nawet najwięksi miłośnicy gór potrzebują od nich czasem odpocząć. Radzę jednak rozsądnie wybierać atrakcje, a najlepiej sprawdzać ofertę i ceny w Internecie, czego my niestety tego dnia nie zrobiliśmy.

 

6 dni w Wiśle, dzień 1 i 2.

W poprzednim wpisie pisałam o atrakcjach Beskidu Śląskiego. Dziś chciałabym zrelacjonować nasz zeszłoroczny pobyt. W sumie było to sześć pełnych dni, z których każdy wykorzystany był do maksimum. Wszystkich chętnych, a zwłaszcza rodziny z dziećmi namawiam do powtórki. Dziś początek, a jak wiadomo początki nie są łatwe;)

Pierwszym dniem naszego pobytu była sobota. Pech chciał że był to pierwszy dzień brzydkiej pogody od dłuższego czasu. Zważywszy na nasz późny przyjazd dnia poprzedniego (szczecińska część rodziny była około dwudziestej trzeciej w piątek) wyruszyliśmy z kwatery około dwunastej. Pogoda nie była ładna, ale nie była też tragiczna. Ubrani w przeciwdeszczowe kurtki ruszyliśmy na największą atrakcję znajdująca się w Wiśle Malince- skocznię imienia Adama Małysza. Na górę skoczni wjeżdża się dwuosobową kolejką krzesełkową. Bilet w górę kosztuje 5 PLN, natomiast wjazd i zjazd kolejką to wydatek 10 PLN. Na wieżę skoczni można wejść bezpłatnie, ale już za taras widokowy należy zapłacić.

Ze skoczni ruszyliśmy spacerem w stronę szczytu o nazwie Cieńków. Cieńkowy są trzy: Niżny, Postrzedni i Wyżni. Nasze ambicje początkowo ograniczały się do Niżnego, ale w miarę poprawy pogody plany ulegały modyfikacji. Ostatecznie po dłuższym posiedzeniu przy górnej stacji kolejki krzesełkowej oraz jednoczesnym całkowitym wypogodzeniu podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza grupa ruszyła drogą w dół do samochodów mając w planach zakupy i przygotowanie obiadu, natomiast druga grupa ambitnie ruszyła w górę zdobywając tym samym wszystkie trzy szczyty. I zjadając co napotkali na swej drodze: jeżyny i jagody.

cienkow12

Od Cieńkowa Wyżniego do Wisły Malinki prowadziła bardzo ładna droga, więc zejście bez szlaku nie było problemem. Jaka była jedna z pierwszych obserwacji osób goszczących w Beskidzie Śląskim po raz pierwszy? Ano taka, że są to góry bardzo mocno zagospodarowane. Wszędzie są drogi, a na grzbiety górskie bez problemu wjeżdżają samochody. Może się to podobać lub nie, ale taki właśnie jest Beskid Śląski: łatwo dostępny, ale i przeinwestowany.

Drugi dzień był jednym z najambitniejszych podczas całego wyjazdu. Za cel obraliśmy sobie Baranią Górę, drugi najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Jest to jednocześnie szczyt najciekawszy oraz wyjątkowy: to właśnie na jego zboczach bierze początek najważniejsza Polska rzeka Wisła.

Pierwsza część trasy wiodła z przełęczy Szarcula, poprzez Stecówkę i Karolówkę na Przysłop. Przeszłam ten odcinek wielokrotnie i uważam go za najładniejszy szlak na Baranią Górę. Jako że była niedziela, na Stecówce w odbudowanym już w kościółku był postój na mszę świętą. Msze na Stecówce odbywają się w soboty o osiemnastej (szybka msza bez kazania) oraz w niedzielę o dziewiątej oraz jedenastej.

stecowka12

Odcinek szlaku pomiędzy Stecówką a Przysłopem jest najbardziej malowniczy. Wiedzie grzbietem i po prawej stronie można podziwiać widoki na Beskid Żywiecki. Bardzo w tym miejscu przestrzegam przed kuszącą, udającą krótszą opcję zejścia ze Stecówki czerwonym szlakiem w dół. Schodzi się nim do asfaltu (nie po to przyjeżdżamy w góry żeby asfaltem am zasuwać), a następnie robi dość strome podejście pod sam Przysłop, gdyż trzeba odrobić całą wysokość straconą na zejściu ze Stecówki.

Na Przysłopie polecam zatrzymać się w schronisku: jest zadbane i dość dobrze karmią oraz oczywiście odwiedzić Muzeum Turystyki Beskidu Śląskiego. Dzieciom polecam zabrać książeczki PTTKowiskie, ponieważ w muzeum jest bardzo dużo pieczątek, w tym kolorowe.

przyslop12

Dla części z nas wyprawa do góry zakończyła się w tym miejscu. Uznaliśmy że długie zejście (choć prowadzące asfaltem) będzie dla trzy i pół latka wystarczające. Reszta mojej rodziny oczywiście zdobyła szczyt i zeszła niebieskim szlakiem prowadzącym do Doliny Białej Wisełki. Największą atrakcją niebieskiego szlaku są wodospady Białej Wisełki zwane kaskadami Rodła.

kaskady12

Trasa którą opisałam powyżej jest dość długa i wyczerpująca, dodatkowo wymagająca złożonej organizacji: dwa samochody zostały Wiśle Czarnym, dwa na Szarculi, podwoziliśmy i zwozili się wzajemnie. Jest jednak warta zachodu, bo w czasie jednej wycieczki zobaczymy większość atrakcji, jakie Barania Góra ma do zaoferowania. Polecam więc powtórzyć naszą trasę, nie tylko najbardziej wytrwałym – najmłodsza uczestniczka całej wycieczki miała 10 lat.

Pomysł na tydzień w Wiśle.

Słowo wstępu. Zeszłoroczne wakacje spędziliśmy w Wiśle. Przygotowałam wówczas krótki przewodnik co i dlaczego warto zwiedzić w Beskidzie Śląskim. Tekst ten powstał ponad rok temu, ale zaginął w czeluściach twardego dysku;). Pomyślałam jednak, że warto go opublikować bo zbliżają się przecież kolejne wakacje. Może podpowie przy wyborze wakacyjnego kierunku niezdecydowanym- a nuż będzie to województwo śląskie? Jesteśmy postrzegani głównie przez pryzmat przemysłu, a mamy wiele do zaoferowania. Także zapraszam na moją wersję wakacji w Wiśle. Miłej lektury!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pierwszym punktem naszej wyprawy jest Barania Góra. Mam tu na myśli sam szczyt, a także okolice: Pałacyk Prezydencki czy jezioro Czarne. Na stokach Baraniej Góry znajdują się wykapy Wisełki. Są w lesie, nie przy szlaku ale można starać się o zgodę na wycieczkę (to jest ścisły rezerwat). Koniecznie odwiedzić trzeba Muzeum Turystyki Górskiej na Przysłopie oraz Izbę Leśną. Dawnymi właścicielami tych terenów byli Habsburgowie, a ich obecność czuje się do dzisiaj. Budynek starego schroniska na Przysłopie, który obecnie stoi w centrum Wisły to niegdysiejszy pałacyk myśliwski Habsburgów. Na polowania przyjeżdżał tu cesarz Franciszek Józef. Słyszałam także historię, jakoby książe Rudolf dożył tutaj swoich dni (zakładając oczywiście że tak naprawdę nie zginął od kuli). Z Habsburgami wiąże się także historia Pałacyku Prezydenckiego. W miejscu gdzie dzisiaj są zabudowania należące do pałacyku (obejmujące m.in. hotel) stał drewniany dworek należący do zastrzelonego w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Po przejęciu tych terenów przez Polskę dworek ten miał zostać wyremontowany i podarowany przez autonomiczne wówczas województwo śląskie prezydentowi Ignacemu Mościckiemu. Plan się nie powiódł- podczas prac remontowych (które były już prawie na ukończeniu) dworek spłonął. Wybudowano więc nowy, murowany pałacyk oraz kilka budynków gospodarczych. Założeniem architektów było, aby patrząc z dołu pałacyk przypominał niedostępny zamek, natomiast widziany z dziedzińca dawny szlachecki dworek. Zwiedzanie pałacyku należy zarezerwować z dużym wyprzedzeniem, wówczas mamy szansę załapać się na darmowe tourne. Można też umówić się na indywidualne zwiedzanie, wówczas jest to koszt 100 PLN za całą grupę.

palacyk0818

Niedaleko Wisły znajduje się Trójwieś: Istebna, Jaworzynka, Koniaków. O koniakowskich koronkach głośno było kilkanaście lat temu, gdy popularna stała się damska bielizna z ich wykorzystaniem. Warto zobaczyć muzeum koronki a także wybrać się na szczyt Ochodzita- niewielki, ale gwarantujący niesamowite widoki na Beskid Śląski, Beskid Żywiecki a nawet Tatry czy Małą Fatrę.

Ciekawym szczytem jest także Stożek, na którego stokach znajduje się kilka wychodni skalnych o rozmiarach niespotykanych w Beskidzie Śląskim. Jedną z najbardziej charakterystycznych jest Kyrkawica.

kyrkawica

Na czeskie piwo albo Kofolę najlepiej wybrać się na Czantorię. Ale nie kolejką z Ustronia Polany, jak robią to tysiące turystów, ale od strony Czartorii Małej (wariant dla leniwych kolejką z Poniwca). Jest tam mało uczęszczany szlak. Piękny jest także cały grzbiet między Czantorią a Stożkiem.

czantoria0818

W Wiśle znajdują się dwa bardzo ciekawe wiadukty kolejowe- wybudowane w okresie międzywojennym, czynne do dzisiaj.

labajow0818

Od kilku lat flagową atrakcją Wisły jest skocznia im. Adama Małysza. Wg. mnie sama skocznia to bardzo niewiele, ale gdy ją połączyć ze spacerem grzbietem Cieńkowa oraz wypadem na jeżyny to już jest super.

Jeśli chodzi o bardziej przyziemne sprawy- noclegów w Wiśle jest całe multum. Są w różnym standardzie, a co za tym idzie w różnych cenach. Mocno sugeruję Wisłę Malinkę- to takie małe centrum narciarskie, co sprawia że jest tam duży wybór noclegów. Jest także spokojniej niż w centrum.

Powyższe atrakcje to tak naprawdę tylko część z tego co Beskid Śląski ma do zaoferowania, ale chcę abyście nie mieli wątpliwości że naprawdę warto. Osobom mieszkającym na nizinach polecam pobyt w Beskidzie Śląskim jako aklimatyzację przed wyjazdem w wyższe góry. Do zobaczenia w Wiśle!

Małe Karpaty, Devin i Bratysława.

Oboje z Radkiem jesteśmy oczarowani Bratysławą. Z jednej strony ma w sobie klimat atrakcyjnego turystycznie starego miasta, z drugiej nie jest przeładowana ruchem turystycznym jak np. Wiedeń. Planując wakacje w Małych Karpatach nie mogliśmy nie uwzględnić spędzenia czasu w Bratsławie. Moim marzeniem był rejs Dunajem i właśnie to marzenie udało nam się zrealizować.

Ofertę rejsów z Bratysławy po Dunaju można znaleźć tu. Najciekawszy jest oczywiście Wiedeń lub Budapeszt, ale są to wycieczki długie i wymagające. Zdecydowaliśmy się na rejs do ruin zamku Devin. Sam rejs trwał ok. 1,5h. Początkowo żegnamy się z Bratysławą mijając Zamek oraz liczne botele (hotele znajdujące się na wycieczkowych statkach zacumowanych wzdłuż nabrzeża), by za chwile podziwiać naddunajską przyrodę.

rejs_Devin

Byliśmy bardzo zaskoczeni tym, jak wiele osób kąpie się w Dunaju. To duża rzeka, przepływająca m.in. przez Regensburg oraz Wiedeń, a mimo to zachęca do kąpieli. Nam Polakom niezmiennie duża rzeka kojarzyć się będzie z czystością Odry lub Wisły, więc widok kąpiących się Słowaków i Austriaków oraz całych rodzin wypoczywających na piaszczystych nabrzeżach zaskakiwał.

Z przystani na zamek Devin jest ok. 1 km. Same ruiny nie są zbyt ciekawe, ale są przepięknie położone- w miejscu, gdzie Morawa wpada do Dunaju. Dunaj jest przepiękny, błękitny. Widać to na poniższym zdjęciu: wody Morawy łączą się z modrymi wodami Dunaju.

16._Ujcie_Morawy_do_Dunaju

Devin to wyjątkowe miejsce dla Słowaków. Zamek przez lata był ważnym punktem na szlaku handlowym do Budapesztu. Kluczowe było jego położenie: na wysokiej skale, u zbiegu dwóch rzek. Nie mniej ważnym punktem to miejsce było w okresie powojennym. To właśnie tutaj, przez wody Morawy prowadziła najkrótsza droga ucieczki na Zachód. Wielu próbowało, tych którym się nie udało upamiętnia postawiony tu pomnik. Muszę przyznać że pomimo swojej prostoty jest on niesamowicie wymowny.

P8215306

Wróćmy jednak na zamek. Zwiedzanie go kosztuje 5Eur/os. i nie można płacić kartą. Z tego powodu poznaliśmy tu dwójkę Polaków, którym wymieniliśmy złotówki na euro umożliwiając zwiedzenie ruin. Nie chcę powiedzieć że byliśmy tym zamkiem rozczarowani, choć to chyba najbardziej odpowiednie słowo. Może więc opiszę przebieg wydarzeń. Trafiamy do jednej z największych atrakcji turystycznych regionu i co zastajemy? Piękne wzgórze, jedna wieżyczkę (niedostępną- ładnie widoczną z dołu) oraz wybrukowane alejki, metalowe schody i kilka współcześnie odbudowanych pomieszczeń z wystawami. I to wszystko 5 Euro za osobę. W zamku absolutnie nie ma nic ciekawego poza przepięknymi widokami. To jednak zasługa płożenia a nie zabytkowej budowli, której powiedzmy sobie szczerze tu nie ma. Odbyliśmy przyjemny spacer i wrócili na statek powrotny do Bartysławy.

Devin

Po powrocie do Bratysławy wybraliśmy się na obiad i spacer po starym mieście. Tu chciałabym zwrócić uwagę, na różnicę pomiędzy znaną nam Polakom północną Słowacją (kraj żyliński), a rejonem południowo- zachodnim (kraje bratysławski i trnawski). Otóż są to widocznie zamożniejsze rejony: widać to po domach, sklepach, samochodach, ale także po podejściu do turystyki. Za posiłek w restauracji dla naszej trójki płaciliśmy rząd 30 Eur- czyli podobnie jak na Wyspach Kanaryjskich, choć taniej niż w Chorwacji. Na północy Słowacji (nie licząc doliny Demianowskiej w szczycie sezonu) jest to połowa tej kwoty. A i menu jest inne. Można co prawda zamówić bryndzowe haluszki (za 7, nie za 3E), ale znacznie mocniej widać wpływy austriackie. Ja najczęściej jadłam sznycel po wiedeńsku i niemiecką sałatkę ziemniaczaną. Chociaż tutaj był to sznycel słowacki, ze słowacką sałatką ziemniaczaną. Kolejną rzeczą, która zaskakuje to kompletny brak turystów z Polski. Są Austriacy i Czesi, Węgrzy oraz Niemcy. A Polaków nie ma. Przed każdą atrakcją turystyczną wypatrywałam polskich rejestracji, a tu nic. Zresztą nasz gospodarz potwierdził, że Polacy są rzadkością.

Nie zaskoczyło nas centrum Bratysławy, mieliśmy okazję dość dobrze zwiedzić je rok temu. Z nowych atrakcji wybraliśmy się zobaczyć niebieski kościół świętej Elżbiety.

ksciol_sw_Elzbiety

Nie jest to wiekowa świątynia, ale przykuwa uwagę oryginalnością.

Do Bratysławy ze Smolenic przyjechaliśmy autostradą, więc w drogę powrotną postanowiliśmy się wybrać lokalną trasą, polecaną nam przez naszego gospodarza. Wiedzie ona przez miejscowości Małokarpackiego Szlaku Winnego takie jak Pezinok czy Modra. Spodziewaliśmy się krajobrazu jak z pocztówek: skąpane w słońcu winnice, a w tle niewielkie wzniesienia Małych Karpart. Śliczne domki i niewielkie lokalne sklepy. Otóż nic z tego. Pezinok i Modra to przedmieścia Bratysławy, których widok odrzucał, no chyba że ktoś lubi podziwiać blokowiska. Przewodnik, który posiadamy utrzymuje co prawda że obie miejscowości mają jakieś przyjemne, stare i niewielkie ryneczki, nam jednak ani w głowie było ich szukać. Jak najszybciej chcieliśmy wrócić do Smolenic, do widoku zielonych wzgórz i znajdującego się na jednym z nich zamku. Na koniec moja rada dla wszystkich wybierających się w ten region. Jeżeli nie chcecie wypoczywać w mieście, szukajcie noclegów na północ od miejscowości Dubova. Inaczej można się znaleźć w pobliżu bratysławskiego odpowiednika osiedla Tysiąclecia, a to chyba nie jest najlepsza wakacyjna perspektywa.

Ewa

Małe Karpaty- wstęp.

 

Pomysł na Małe Karpaty zrodził się w naszych głowach rok temu, gdy zatrzymując się po drodze na obiad oczarowała nas Bratysława. To ciekawe góry- niewielkie, niepozorne, często spacerowe, ale kryją też w sobie szlaki o trudności co najmniej Pienin.

Najwyższym szczytem są Zaruby. Choć to niecałe 800mnpm, to Radek określił ich trudność na Pieniny+++. Ja nie byłam w stanie przejść takiego szlaku, ale Staś poradził sobie bardzo dzielnie- chyba ma dryg do wspinaczki. 

zaruby_szlak

Cały szlak zaczyna się podejściem do ruin zamku Ostry Kamień. Widać że był to potężny zamek, dodatkowo przepięknie położony. To na co trzeba uważać (w całych Małych Karpatach, choć chłopcy doświadczyli tego w szczególnie tutaj) to szlaki. Szlaków trzeba pilnować, bo są słabo oznakowane. Dodatkowo ruch na nich jest bardzo niewielki. Na szlaku na Zaruby Radek i Staś spotkali jedną osobę, natomiast w dalszej część, wiodącej ze szczytu przez Havranią Skałę aż do Smolenic nie spotkali nikogo.

Smolenice to miejscowość, w której mieszkaliśmy. Znajduje się tu najmłodszy zamek na Słowacji- odbudowany na początku XXw. przez rodzinę Palfych. Zamek można zwiedzać, choć nie jest to zbyt długi i obfitujący w ciekawostki program. Można podziwiać samą architekturę zamku oraz widoki z wieży, a kosztuje to 2E/ osobę. W okolicy zamku znajduje się park angielski, który zaprasza do spacerów. Przez cały okres wakacji odbywają się tu różne imprezy plenerowe. My akurat nie jesteśmy fanami tego typu atrakcji, ale wiem że są ludzie, dla których będą one interesujące. W samej miejscowości znajduje się tez wytwórnia miodów pitnych. Bardzo lubię słowackie miody, tym razem jednak nie wolno mi nic spróbować, więc kupiliśmy kilka butelek do degustacji w przyszłości. Można tu także kupić zwykły miód, propolis oraz kosmetyki wytworzone na bazie miodu.

Największą atrakcję regionu, do której ze Smolenic wiedzie bezpośredni szklak jest jaskinia Driny. Jest to bardzo wyjątkowa jaskinia, gdyż nie została utworzona przez podziemną rzekę jak większość tego typu jaskiń, a zawdzięcza swoją formę opadom deszczu. Nie mam zdjęć ze środka- za mozliwość fotografowania trzeba zapłacić, a z moich doświadczeń wynika że zdjęcia w takich miejscach mi nie wychodzą, więc nie warto. Sam wstęp do jaskini to wydatek 6E/ osoba. 

smolenice

02._Widok_ze_szczytu_Driny

Niedaleko jest jeden z największych i najbardziej znanych słowackich zamków: Czerwony Kamień. Muszę przyznać że naprawdę robił wrażenie. Słowackie zamki to najczęściej same malowniczo położone mury. Tutaj jednak mamy pięknie zachowany (oszczędziły go zarówno wojny napoleońskie jak i światowe) ogromny zamek, z bardzo bogatymi wnętrzami i wystawami. A już największe wrażenie robią piwnice zamku- ile tu się musiało zmieścić wina!

czerwony_kamie

Jak już jesteśmy przy winie, to rejon między Bratysławą a Smolenicami to obszar winnic. Podobno uprawę winorośli przynieśli jeszcze Rzymianie. Jadąc wzdłuż Małych Karpat, wśród winnic, w temperaturze 32 stopnie Celsjusza (niższe była tylko jednego dnia) i obserwując płaskie, czerwone dachy domów miałam wrażenie że jestem na południu Europy a nie na południu Słowacji. Warto zaopatrzyć się w kilka butelek miejscowego wina, najlepiej kupując je bezpośrednio w winnicach lub w sklepach firmowych. Popularniejsze są wina białe, wytrawne. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż winogrona białe mają mniejsze wymogi klimatyczne. Szczególnie polecam zainteresować się lokalnymi odmianami, jak np. Devin. Jest to szczep winogron wyhodowany tutaj i wątpię czy wino wyprodukowane z tej odmiany można dostać gdziekolwiek na świecie poza Małymi Karpatami.

A o tym co oznacza nazwa Devin oraz innych atrakcjach Małokarpackiej Winnej Ścieżki napiszę w następnym tekście.

Ewa

Nasze wielkie, greckie wakacje

Trafiłam ostatnio na artykuł w Internecie, że większość Polaków korzystających z biur podróży wybrała w tym roku Grecję. Oznacza to że nie jesteśmy zbyt oryginalni, gdyż pierwszy tydzień czerwca spędziliśmy na greckiej wyspie Korfu.

To był nasz drugi pobyt w Grecji, osiem lat temu naszą podróż poślubną spędziliśmy na Krecie. Tak jak Korfu jest zupełnie inną wyspą niż Kreta, tak nasz pobyt znacznie odbiegał od poprzedniego. Pierwszą, ale jakże znaczącą różnicą był fakt, że towarzyszyli nam znajomi z dwójką wspaniałych synów w wieku 3 i 5 lat. Jeżeli doliczyć do tego naszego 3,5 letniego Stasia, to śmiało można przyznać że chłopcy tworzyli mały gang (gang to dobre słowo) i zdecydowanie wyróżniali się w pełnym dzieci hotelu. Drugą istotną różnicą jest sama wyspa: zielona i kwitnąca, tak inna od spalonej słońcem Krety.

grecja_2

grecja_1

Ten pobyt był znacząco inny od większości naszych wakacyjnych wyjazdów. Chyba nigdy nie spędziliśmy tyle czasu korzystając z hotelowych atrakcji, głównie z basenów (dzieci wolały baseny), klubu dziecięcego, a w moim przypadku najchętniej z morza i plaży. Nastawialiśmy się na to, stąd wybór hotelu o przyzwoitym, nastawionym na dzieci zapleczu. Nie zmienia to jednak faktu, że odbyliśmy kilka ciekawych wycieczek, o których chciałabym napisać.

Pierwszą z nich była wycieczka do stolicy wyspy Korfu Town. Jest to jeden z żelaznych punktów pobytu na Korfu, który śmiało można polecić każdemu. Stare miasto składające się z wąskich uliczek oraz weneckich kamienic jest niezwykle urokliwe i zachęca do spacerów. Główną atrakcją miasta są dwie twierdze, z których jedną mieliśmy okazję zwiedzić. Zwiedzanie jest zazwyczaj najsłabszym punktem jeśli chodzi o wakacje z dziećmi, tu jednak poszło nam bardzo dobrze. Pełna armat, schodów i wąskich przejść twierdza okazała się być niezwykle interesująca dla chłopców. Na samym szczycie twierdzy była latarnia morska oraz możliwość podziwiania widoków.

corfu_town

Bardzo mocnym punktem wakacji w Grecji jest jedzenie. Przeczytałam kiedyś takie zdanie: tawerny greckie dzielimy na dobre i bardzo dobre. Po dwóch pobytach w Grecji nie mogę się z tym nie zgodzić. Za każdym razem ortodoksyjnie zamawiałam musakę (jest trochę inna niż na Krecie- przykryta znacznie większą ilością beszamelowego sosu), Radek tradycyjnie gustował w wołowinie (charakterystyczne danie z wołowiny na Korfu to sofrito), natomiast nasi znajomi stawiali na owoce morze (doskonała ośmiornica i mule) oraz małe, smażone rybki. Do tego niezwykle proste (najczęściej pomidor, ogórek + oliwa) sałatki oraz kieliszek domowego wina i naprawdę nic więcej do szczęścia nie potrzeba.

Drugą i zarazem najładniejszą moim zdaniem wycieczką był spacer do willi Achillon należącej niegdyś do cesarzowej Austrii Elżbiety, znanej jako Sissi. Do miejsca, z którego rozpoczynał się około dwukilometrowy spacer do leżącej na wzgórzach willi mieliśmy ok. 10 minut jazdy autobusem. Następnie droga biegła asfaltowymi serpentynami, którymi wspinały się wypełnione chętnymi do zwiedzania willi turystami. Po drodze zajrzeliśmy do baru. Przemiła właścicielka, dowiedziawszy się skąd jesteśmy powiedziała nam że w tym roku na Korfu jest wyjątkowo dużo turystów z Polski. Zwiedzanie samej willi kosztuje 8E za osobę dorosła, ale już dwoje dorosłych + maksymalnie 2 dzieci kosztuje 15E (bilet rodzinny). Od czasu kiedy Staś skończył 2 lata i za większość wstępów musi płacić, zauważyliśmy że bardzo dobrym rozwiązaniem są bilety rodzinne. W tym wypadku cena za rodzinę była niższa niż za dwie dorosłe osoby.

achilon

W zeszłym roku miałam okazję zwiedzić rezydencje cesarską Hofburg w Wiedniu, więc większość faktów z życia cesarzowej była mi znana. Ciekawostką natomiast było dla mnie to, że kolejnym właścicielem willi (powiedzmy sobie szczerze- mało było osób mogących sobie pozwolić na takie lokum) był ostatni cesarz niemiecki Wilhelm. O postaci cesarza Wilhelma czytałam w książce :Taniec na wulkanie“ autorstwa księżnej pszczyńskiej Daisy Hochberg von Pless, niemniej akurat tego nie wiedziałam. Tym, co najbardziej mnie zachwyciło podczas zwiedzania był dziedziniec oraz widoki. To było coś, czego brakowało mi podczas całego pobytu na Korfu: widoku z góry na wyspę oraz morze. Morze Jońskie okazało się jednym z piękniejszych (dla mnie najpiękniejsze, Radek stwierdził że woli ocean) jakie widziałam.

morze_joskie

Mieliśmy okazję spędzić na Korfu naprawdę wspaniały tydzień, co nie zmienia faktu że nie będzie mnie ciągnąć aby tu wrócić. Nie dlatego że coś mi się tu nie podobało (no może jedna rzecz- greckie zamiłowanie do porządku, czyli piętrzące się przy drogach zwały śmieci), ale dlatego że część atrakcji okazała się dla nas niedostępna lub nieatrakcyjna. Mam tu na myśli głównie wycieczki statkiem, powiązane ze zwiedzaniami jaskiń, kąpielami na pełnym morzu czy nurkowaniem. Po prostu nie jesteśmy fanami takich atrakcji, a tutaj są one jednymi z dominujących, co szczególnie jest widoczne przeglądając oferty wycieczek fakultatywnych. Dla fanów morskich kąpieli i opalania polecam jak najbardziej: greckie słońce, przepiękne morze, wspaniałe jedzenie i wino, a to wszystko osiągalne w niespełna dwie godziny lotu z Katowic.

Ewa

Czym zaskoczyła nas Istebna

Po ostatnim wpisie postanowiłam kontynuować temat wypoczynku z dziećmi. Kolejnym miejscem, które mieliśmy okazję odwiedzić była Istebna.

Istebna to wieś w Beskidzie Śląskim. Przyznam że przeze mnie trochę pomijana, z dwóch powodów. Po pierwsze dojazd. Standardowo, aby dostać się do Istebnej ze Śląska trzeba przejechać przez Wisłę. Kto choć raz w życiu miał nieprzyjemność przejeżdżać przez Wisłę, ten wie o co mi chodzi. Zdarzyło mi się ośmiokilometrową trasę przez Wisłę pokonywać w 45 minut, a nie jest to najgorszy, możliwy wynik. Drugim powodem omijania Istebnej była dla mnie ta nijakość. Istebna nie ma jakiegoś centrum, jest rozrzucona na wzgórzach, sprawiała na mnie przez to wrażenie nijakiej. Pomyliłam się ogromnie i oba powody pomijania tego miejsca okazały się nieistotne, a dlaczego postaram się uzasadnić w dalszej części wpisu.

Na początek garść informacji praktycznych, od dojazdu zaczynając. W Istebnej spędziliśmy długi weekend majowy. Trudno wyobrazić sobie gorszy termin pod względem komunikacyjnym. Przeanalizowaliśmy jednak możliwe warianty dojazdu i zdecydowaliśmy się jechać przez Czechy. Nadłożyliśmy trochę kilometrów, ale myślę że się opłacało. Jechaliśmy praktycznie bez zatrzymywania, dobrymi drogami, a cała trasa zajęła nam ok. 1,5h. Najmniej przyjemny był odcinek wiślanki, co tylko umocniło nas w przekonaniu że wybraliśmy najlepszą drogę. Sama Istebna tez nie przerażała ilością ludzi, jak to zazwyczaj ma miejsce w tym terminie. Może właśnie to położenie na wzgórzach, bez wyraźnego centrum dało taki efekt.

Pojechaliśmy do Istebnej z nastawieniem na proste wędrówki ze Stasiem. Udało nam się zrealizować to w stu procentach. Rodzicom, którzy szukają podobnych atrakcji jak my mogę polecic kilka tras:

  1. Przełęcz Szarcula. Można powiedzieć- a co tu ciekawego, przecież na Szarculę wjeżdża się samochodem i nic specjalnego tam nie ma. Owszem, cel nie jest zbyt atrakcyjny, ale droga wspaniała. Wystartowaliśmy z parkingu koło aquaparku. Pierwsza część trasy biegnie asfaltem, ale jeżeli droga asfaltem może być przyjemna to właśnie ta była. Biegnie wśród drzew, wzdłuż potoku. Po ok. 600m szlak odbija w las i prowadzi do znajdującej się na wzgórzu wsi. Za wsią robimy krótki postój na śniadanie i tym razem w otwartym terenie ruszamy na przełęcz. Widoki są naprawdę piękne, a pogoda dopisuje. Na przełęczy robimy kolejny krótki postój, po czym schodzimy w dół. Nie chcąc powtarzać całego odcinka przed wsią skręcamy na aslaftową drogę, która prowadzi do naszego parkingu. Cała trasa to ok. 6,5km, a nam w nieśpiesznym tempie zajęła ok. 5h.

szarcula

  1. Sołowy Wierch. Niewielki szczyt znajdujący się pomiędzy Koniakowem a Zwardoniem. Samochód zostawiamy na przełęczy Rupienka i ruszamy w górę niebieskim szlakiem. Szlak jest krótki i przyjemny i ku naszemu zdziwieniu, mimo dość wczesnej pory nie jesteśmy tu jedyni. Na szczycie robimy krótki postój połączony ze śniadaniem i wracamy. Ta trasa była bardzo krótka (ok. 4,5km), więc postanawiam przejść się z przełęczy w stronę hodowli głuszca. Niestety, jest 3 maja i wszystko jest tu pozamykane na głucho, jednak sam spacer jest bardzo przyjemny. W tym miejscu warto też wspomnieć o bardzo emocjonujących przejazdach po wzgórzach Trójwsi, zwłaszcza jak się ma duży samochód. Mnie w szczególności zapadł w pamięci odcinek pomiędzy główną drogą przez Koniaków a przełęczą Rupienka, w czasie którego objeżdżamy od zachodu szczyt Ochodzitej. Droga (czy raczej dróżka) jest wąska, obfitująca w strome zjazdy i podjazdy. Ogólnie rzecz ujmując emocjonująca, choć nie każdy lubi tego typu emocje.

solowy_wierch

  1. Zródła Olzy. Na ostatni dzień zaplanowaliśmy sobie wycieczkę do źródeł Olzy. Nie mieliśmy jakoś szczególnie określonego planu, wiedzieliśmy, że chcemy dojść do źródeł a potem coś wymyślimy. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy na pustym parkingu w miejscu gdzie rozpoczyna sie trasa zobaczyliśmy jeden samochód- samochodód rodziców Radka. Staś nie zawsze znajduje w wycieczkach górskich tyle atrakcji ile my i zdarza mu się marudzić. Ale nie wtedy kiedy idzie z babcią i dziadkiem. Z dziadkami potrafi przebyć każdą trasę, tak też było i tym razem. Pierwszym etapem było dojście do zbiornika retencyjnego na Olzie, drugim były źródła Olzy. Tu nasze pomysły się skończyły, a trasa dopiero zaczynała. Ze źródeł Olzy poszliśmy na Pietraszonkę zahaczając o chatkę sudencką Akt, nastepnie zeszli bez szlaku do drogi asfaltowej prowadzące do zbiornika retencyjnego, tym samym robiąc „pętelkę“. Trasa była stosunkowo długa (ok. 9km) i zajęła nam 7 godzin, ale Staś ani przez chwilę nie poczuł zmęczenia.

olza

Nie ukrywam, że o wyborze Istebnej w dużej mierze zadecydowały względy praktyczne: znaleźlismy nocleg dzień przed wyjazdem, teren obfitował w trasy idealne dla Staśka no i podróż samochodem była krótka. Tymczasem Istebna okazała się naprawdę pięknym miejscem- jestem oczarowana położeniem na wzgórzach, pięknymi (choć nie spektakularnymi) widokami oraz dużą ilością zieleni. Z rzeczy, które sa warte uwagi warto wymienić słynne Koniakowskie muzeum koronki, centrum pasterskie oraz wycieczkę na trójstyk granic: polskiej, czeskiej i słowackiej. Wspaniałym miejscem jest także Leśny Ośrodek Edukacji, w którym mieliśmy okazje porozmawiać z leśnikiem, Staś natomiast wybudował wspaniałą fortecę z drewnianych klocków. Ostatnim argumentem, który przemawia za tą lokalizacją jest fakt, że nawet w tak obleganym terminie jak majowy weekend nie czuliśmy sie przytłoczeni ilością ludzi, co z pewnością miałoby miejsce w innych zakątkach Beskidu Śląskiego. Istebną mogę więc polecić osobom szukającym spokoju, bez względu na termin- tu można odpocząć.

Ewa

Rabka- miasto dzieci.

Jakiś czas temu zauważyłam, że są miejsca, w których Staś (pomimo swego młodego wieku) był już kilkakrotnie. Jednym z nich jest Rabka. Nie szczególnie nadzwyczajnego w tym nie ma- trudno wyobrazić sobie lepsze miejsca dla dziecka. Jako że mamy początek wakacji przyszedł mi pomysł na tekst o tym najbardziej dziecięcym uzdrowisku w Polsce.

W Rabce spędziliśmy jeden z tegorocznych, kwietniowych weekendów. Wybraliśmy kwaterę poza centrum, na zboczach Maciejowej- z naszego okna widzieliśmy znajdującą się na szczycie bacówkę. Jak nietrudno się domyślić Maciejowa była naszym pierwszym celem. Weszliśmy czarnym szlakiem, biegnącym wzdłuż nieczynnej nartostrady. Jak się później okazało, nartostrada jeszcze rok wcześniej była czynna, ale słynna polska skłonność do kompromisu sprawiła że interes trzeba było zamknąć. Smutno mi słysząc takie historie- widać że nic się nie nauczyliśmy na przykładzie Szczyrku.

Wracając jednak do przyjemniejszych tematów. Maciejową wybraliśmy nieprzypadkowo- staramy się szukać szczytów, które Staś zdobywa samodzielnie, na własnych nóżkach. W kwietniu były to kolejno: Soszów, Czantoria Wielka oraz właśnie Maciejowa. Choć na szlaku zdarzyło nam się spotkać jeszcze oblodzenia i śnieg, termin kwietniowy był bardzo trafiony- akurat kwitły krokusy. Tym, których odstrasza tłok w Dolinie Chochołowskiej, bądź nie mają siły wspiąć się na Turbacz (dwa wg. mnie najbardziej krokusowe miejsca) polecam własnie Maciejową.

krokusy

Ze szczytu postanowiliśmy zejść bez szlaku, doliną potoku. Pomysł był super, niestety obuwie Staśka nie do końca było do niego dopasowane. Kilka krytycznych momentów (przeprawy przez potok) Staś przebył na rękach taty.

stas

Naszym drugim głównym celem w Rabce był park zdrojowy obfitujący w różnego rodzaju place zabaw. Klika godzin spędziliśmy w trasie od placu do placu, kończąc przy nie mniej absorbującej dzieci fontannie. Szczęśliwie uniknęliśmy kąpieli i pojechali zaliczyć ostatni punkt weekendu: skansen taboru kolejowego w Chabówce.

chabowka

Staś jest niesamowicie zafascynowany pojazdami szynowymi. Największym zainteresowaniem darzy tramwaje, jednak pociągi również są w tym rankingu wysoko. Planując wycieczkę do skansenu obawiałam się że spędzimy tam długie godziny i ciężko nam będzie wyjść. Tymczasem okazało się że owszem- lokomotywy budziły dziecięce zainteresowanie, ale nie tak wielkie jak się spodziewaliśmy. Staś był ogromnie rozczarowany tym że pociągi nie jadą…

chabowka2

Co mnie osobiście najbardziej zainteresowało, to kilka faktów z historii kolejnictwa. Dowiedziałam się m.in., że jeszcze w latach 80-tych niektóre z linii kolejowych w Polsce były obsługiwane przez parowozy.

Atrakcją, której nie doświadczyliśmy, a myślę że ze względu na dzieci warto o niej wspomnieć jest Rabkoland- park rozrywki znajdujący się w Rabce. Park otwarty jest od maja i cieszy się ogromnym powodzeniem wśród najmłodszych. Sama pamiętam go z czasów, gdy przyjeżdżałam do Rabki na kolonie, choć muszę przyznać że znacznie się od tego czasu zmienił.

Tym czego mnie osobiście w Rabce brakuje jest mała ilość restauracji i miejsc gdzie można zjeść. Zazwyczaj jemy obiad w pizzerii Maleńka, nie karmią źle, ale wolałabym mieć wybór. Tym, którzy obiad wolą zjeść w drodze powrotnej polecam restaurację na zamku w Suchej Beskidzkiej. Karczmy Rzym na rynku w Suchej nie polecam- nie jest zła, ale nic specjalnego- jedzenie bardzo stołówkowe. W zamku natomiast jedliśmy kilkakrotnie i zawsze smacznie.

Rabka jest miejscem nastawionym na dzieci i dla dzieci. Pamiętam dwa lata temu, w okresie wakacji na dworcu kolejowym organizowane były warsztaty dla dzieci w wieku przedszkolnym. Innym razem trafiliśmy do willi w parku zdrojowym, w której dzieciaki uczyły się malować (m.in. na szkle). Wspaniałą atrakcją (nie tylko dla dzieci) jest przejazd zabytkowym pociągiem ciągniętym przez parowóz. My mieliśmy okazję przejechać trasę Rabka- Kasina Wielka- Rabka:

Mając szczęście można trafić na kurs do Nowego Sącza- ten jednak obsługuje już lokomotywa spalinowa. Atrakcji wystarczy tutaj nawet na dwutygodniowy pobyt z dziećmi. Zachęcam do rozważenia Rabki podczas planowania wakacji.

Ewa

Idealny zimowy weekend w Wiśle Malince

Jako że zima w pełni grzechem byłoby nie skorzystać ze wszystkich jej uroków. Postanowiliśmy więc wybrać się w najbliższe góry na narty. Ponieważ pomysł dojrzał w naszych głowach w piątkowy wieczór, w pełni sezonu narciarskiego, znalezienie wolnego pokoju na jedną noc chwilę zajęło. Z racji tego że Staś jeszcze nie jeździ, to jedno z nas dotrzymuje mu towarzystwa, podczas gdy drugie szusuje. W takim modelu najlepiej sprawdzają się kwatery przy stoku- szybko się wymieniamy i nie ma potrzeby ruszania samochodu. No to jak już zbierzemy te wszystkie kryteria razem to co wychodzi? Tytułowa Wisła Malinka, a konkretnie znajdujący się tu ośrodek narciarski Cieńków. Ostatnim razem na Cieńkowie byliśmy w 2013 roku- chwilę temu, ale był to już czas gdy kursowała 4- osobowa kanapa (zamiast wysłużonego, podwójnego orczyka, który stał tam przez lata). Trasę pamiętam jako przyzwoitą: stromy początek, później wypłaszczenie i dość łagodna (ale nie nudna) końcówka. Dodatkowym atutem Cieńkowa jest bliskość bardzo smacznej restauracji (Malinówka) oraz skoczni narciarskiej im. Adama Małysza. Postanowione, jedziemy.

Często jeździmy w Beskid Śląski- nie ma się co dziwić, jest najbliżej. Rzadko jeździmy do Wisły. Gdy stanęliśmy w kilkukilometrowym korku na wysokości Ustronia przypomniało mi się dlaczego. Otóż w każdy weekend, od miejsca gdzie kończy się dwupasmówka rozpoczyna się korek, który w zasadzie ciągnie się przez całą Wisłę. Sposoby są na to dwa: uzbroić się w cierpliwość, albo wybrać inną porę na podróż. Niestety w przypadku wypadu weekendowego druga opcja nie wchodzi w grę. Zacisnęliśmy więc zęby i stoimy. Wytrzymaliśmy 15 minut, po czym Radek zasugerował by na poranny szus wybrać stok Poniwiec, czyli Czantorię Małą. I to był strzał w dziesiątkę. Z głównej, zakorkowanej drogi skręciliśmy w prawo i zaparkowali pod wyciągiem. Ja wybrałam się na narty, a chłopaki poszli szukać stoku na saneczki. Ja na nartach pojeździłam, chłopaki znaleźli jedynie huśtawkę, której opuszczenia kategorycznie odmówił Staś. Zastanawiam się na czym to polega fenomen dziecięcego błędnika. Każdy normalny dorosły po dwóch minutach na huśtawce, karuzeli itp. ma serdecznie dosyć, a postawiony na płaskim chodem przypomina pana Zdzicha po winie Czar PGRu. Dziecko nigdy. W którym momencie nam to zanika?

Wróćmy jednak na narty. Na Poniwcu jeździłam po raz pierwszy. Podobała mi się dobra organizacja: obsługa pilnowała, by 4- miejscowe kanapy jeździły pełne, parking był darmowy a i ceny karnetów przyzwoite. Stok był już trochę rozjeżdżony, ale warunki OK, zwłaszcza jak na godzinę 11. Polecałabym to miejsce na kilkugodzinny, narciarski wyskok (w dużej mierze ze względu na dojazd) ale nie tylko: obok stoku jest całkiem przyjemny hotel, dolina jest spokojna i oddalona od największego ruchu nawet w sezonie. Można powiedzieć że to taka oaza spokoju w dość gwarnym i zagospodarowanym Beskidzie Śląskim.

poniwiec

Po dwóch godzinach spędzonych na Poniwcu ruszyliśmy w stronę naszego właściwego celu- Wisły Malinki. Trasę z Poniwca do Malinki przejechaliśmy w 45 minut, ale warto było, bo czekał nas obiad w Malinówce. Polecam to miejsce wszystkim miłośnikom dobrego jedzenia: karta jest krótka, bazuje na lokalnych produktach, pstrąg wyśmienity w każdej postaci, a nade wszystko doskonały deser. Dla tych, którzy znajdą się w tym miejscu po obiedzie polecam zatrzymać się na sam deser, naprawdę warto.

Dla mnie był to już koniec śnieżnych wyzwań tego dnia, ale Radek nastawił się na wieczorną jazdę. W ciągu ostatnich kilku lat większość ośrodków narciarskich ma oświetlone stoki. Cieńków również. Od 16 do 17 stok jest zamknięty- ratraki przygotowują go przed wieczorną jazdą. Od 17 do 21 (22 w piątki) można więc wybrać się na wieczorne szusy. Nie jestem fanem wieczornych, śnieżnych wyzwań, dlatego moja kolej wypadła na godzinę 8 rano w niedzielę. I muszę przyznać, że było to moja najwspanialsza jazda w tym roku- stok przygotowany, lekki mrozik, ludzi mało i raczej dobrzy narciarze, kolejek do wyciągu zero i karnet poranny w dobrej cenie. Śnieżny raj, który żal było opuszczać.

cienkow1

Ostatnim punktem naszego weekendu była skocznia im. Adama Małysza:

skocznia

Byłam w tym miejscu dwukrotnie: wczesną jesienią oraz zimą. Polecam raczej tę pierwszą opcję- na samej skoczni jakoś specjalnie dużo oglądania nie ma, wjazd na górę kosztuje (10PLN osoba), za wejście na taras widokowy też trzeba zapłacić. I to raptem wszystkie atrakcje. Polecam dołożyć do tego spacer grzbietem, piękne widoki i zjazd lub zejście na dół w rejonie Cieńkowa.

Wspomniałam że niezbyt często bywamy w Wiśle- biorąc pod uwagę bliskość i możliwości tego rejonu tak w istocie jest. Mamy jednak plan, aby w tym roku spędzić tu tydzień wakacji. Będzie to o tyle ciekawe, że towarzyszyć nam będzie rodzina, która nigdy w Beskidzie Śląskim nie była. Do wakacji jeszcze pół roku, a ja postawiłam sobie za zadnie jak najlepiej zaprezentować województwo śląskie mieszkańcom województwa zachodniopomorskiego. Z pewnością podzielę się tu wrażeniami, także do zobaczenia w Wiśle.

Ewa

Trzylatek w kopalni.

Do wielu miejsc, które mimo młodego wieku miał okazję zwiedzić Staś w ostatnią niedzielę dołączyła kopalnia Królowa Luiza w Zabrzu. Skansen Górniczy Królowa Luiza obejmuje obecnie dwie lokalizacje: Szyb Carnall na ulicy Wolności oraz Park 12C i Bajtel Gruba przy ulicy Sienkiewicza. Jak nietrudno się domyślić ze względu na Staśka zdecydowaliśmy się na tę drugą lokalizację.

Program zwiedzania obejmuje przejście kopalnianymi podziemiami na głębokości ok. 36 m. Nie powala, zwłaszcza w porównaniu z Kopalnią Guido, gdzie można zjechać prawie 300 m pod ziemię (zainteresowanych odsyłam tu) niemniej podczas półtoragodzinnej wycieczki mamy okazję zobaczyć maszyny górnicze z różnych epok, ścianę węgla a także przejechać się górniczą kolejką. Cała przyjemność kosztuje 30 PLN za osobę dorosłą i 25 PLN za dziecko powyżej 3 lat.

start1

Zwiedzanie rozpoczyna się od założenia gustownych, górniczych kasków. Ile ja razy podczas półtoragodzinnej wycieczki cieszyłam się że mam ten kask na głowie! W najniższym miejscu jest ok. 1m. Nie wiem jak długi jest ten odcinek, ale dla mnie trwał w nieskończoność. Staś trochę dziwnie na nas patrzył, jego wzrok mówił coś w rodzaju: czemu się tak ociągacie? Podczas gdy cała wycieczka przemierzała odcinek kucając i klęcząc on dziarsko zasuwał do przodu.

Najciekawszy na trasie był dla nas przejazd kolejką górniczą. Właściwie od pierwszego momentu kiedy weszliśmy do kopalni ciągle musieliśmy odpowiadać na pytanie: kiedy będzie kolejka?

kolejka3

Muszę przyznać że była to jedna z najmniej widokowych przejażdżek, jakie miałam okazję w życiu odbyć. Byliśmy zamknięci w wagonikach, okienko miało wymiar ok. 5 x 10 cm. Ale Staś był wniebowzięty.

Ostatnią ciekawostką był współczesny kombajn do urabiania węgla i ruchoma obudowa. Podobną można zobaczyć w Guido, tu jednak ściana jest dłuższa, a trasa wycieczki obejmuje przejście po obudowach. Kombajn jest uruchamiany, obudowy się przesuwają, dla laika jest to ciekawostka.

kopalnia3

Na tle Guido Królowa Luiza jest znacznie mniej efektowna- nie zjeżdża się szolą, a wycieczka nie kończy się w barze przy zimnym piwku;). Jest także znacznie mniej wymagająca (stąd też inne ograniczenie wiekowe) i taka w sam raz dla odwiedzających Śląsk po raz pierwszy.

Ewa