Zastanawiałam się jak jeszcze mogę opisać Czantorię, skoro pojawił się już tekst opisujący ten szczyt. Dodatkowo moje przejście niewiele się różniło: wjechałam i zjechałam kolejką linową, nie zaliczyłam ani wieży widokowej na szczycie, ani Czantorii Małej. Postanowiłam się jednak wspomóc relacjami kuzynów oraz swoimi wcześniejszymi doświadczeniami i w ten sposób powstał ten tekst.
Trasa w górę, którą polecam z Poniwca to ścieżka Rycerska. Wiedzie dość łagodnie, przyjemnym lasem. Dodatkowo trudno tu spotkać kogokolwiek, co jak na Czantorię jest raczej nietypowe. Na grzbiecie ścieżka Rycerska łączy się z czarnym szlakiem i w ten sposób osiąga się najpierw czeskie schronisko a potem szczyt i wieżę widokową. Co do schroniska – nie jest złe, ale nie wyróżnia się niczym na plus. Jedzenie jest jadalne, ale nie są to dania, na które chce się wracać. Dodatkowo porcje są raczej niewielkie. Wieża widokowa jest płatna, ale każdemu polecam się na nią wybrać, oczywiście przy pięknej pogodzie. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach.
Jeżeli chodzi o drogę w dół, to moi kuzyni wybrali niebieski szlak prowadzący przez las. Szlak ten jest dość stromy: na odcinku około 2 km robimy 620 m w dół. To dość dużo, niemniej dla Czantorii strome podejścia są charakterystyczne. Podobna różnica poziomów jest gdy idzie się czerwonym szlakiem z Ustronia Polany. Ja zjechałam w dół kolejką, natomiast Radek ze Staśkiem zdecydowali się na powrót tą samą trasą (ścieżka Rycerska). Nie chcieliśmy ryzykować stromej, niebieskiej trasy z dzieckiem. Jak się później dowiedzieliśmy trasa oferowała dodatkową atrakcję w postaci rodziny dzików.
Czantoria jest jednym z bardziej charakterystycznych szczytów Beskidu Śląskiego więc nie warto z niej rezygnować, pomimo tego jak bardzo jest ten szczyt oblegany. My znaleźliśmy na to sposób: trasę z Poniwca. I zawsze niezmiennie Poniwiec kojarzy się nam z pięknym lasem, ciszą i spokojem oraz małym ruchem osobowym, a wydawało by się to na takim szczycie nieosiągalne.
Czwarty dzień zaczynamy w górach, ale nie od wyjścia na szlak. Dziś naszym pierwszym celem jest zwiedzanie Pałacyku Prezydenckiego znajdującego się na Zadnim Groniu w Wiśle Czarnym. Uwaga praktyczna co do samego zwiedzania. Jest ono możliwe albo w określone dni i godziny (wtedy jest darmowe), albo musimy umówić się indywidualnie na termin. Wówczas taka indywidualna wycieczka to koszt 100 PLN niezależnie od ilości osób (maksymalnie 15). Nam udało się zabrać czternastoosobową grupę więc wyszło około 7 PLN za osobę. Dodatkowo najpóźniej na siedem dni przed planowanym zwiedzaniem należy dostarczyć listę osób wraz z ich z ich numerami PESEL. W czasie zwiedzania oprócz pani przewodnik towarzyszy nam pracownik Służby Ochrony Państwa.
Rok wcześniej byliśmy na mszy w kaplicy świętej Jadwigi, ale zameczku zwiedzić nam się nie udało. Teraz chętnie wróciliśmy uzupełnić ten brak. Naprawdę warto, gdyż właściwie zachowała się większość oryginalnego wystroju i mebli. Ciężko w to uwierzyć, wiedząc że zameczek był przez lata ośrodkiem wypoczynkowym kopalni Pniówek. Na mnie największe wrażenie zrobił gabinet prezydenta Mościckiego, a w zasadzie widok z okna- był oszałamiający. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że w latach trzydziestych widok ten znacznie się różnił: nie było jeszcze zalewu w Wiśle Czarnym. Tym, co budziło wśród nas największe kontrowersje były meble z giętej stali. Jak najbardziej w stylu tamtych czasów, niemniej nie wszystkim się podobały. Ciekawa była też łazienka z wolno stojącą wanną i srebrnymi przyborami toaletowym.
Po zwiedzeniu pałacyku warto udać się do znajdującego się poniżej hotelu na taras widokowy oraz kawę lub herbatę (ciastka są raczej słabe – nie polecam). Tym którzy nie prowadzą samochodu polecam też trunek o nazwie Miodula Prezydencka.
Kolejnym punktem na naszej mapie był tego dnia Leśny Park Niespodzianek w Ustroniu. Miejsce to wybrały dzieci, a my potulnie się zgodziliśmy. Dzieci były zadowolone, my tak średnio. Problemy zaczynają się już przy parkowaniu. Później nie jest lepiej. Całe to miejsce jest jednym wielkim wyciągaczem pieniędzy. Sam wstęp kosztuje 28 PLN za dorosłego i 22 PLN za dziecko. Jeżeli chce się karmić zwierzęta (no pewnie że dzieci chcą) trzeba jeszcze kupić karmę za 3 PLN. W całym parku są kolejne płatne atrakcje: karuzele dla małych dzieci oraz trampoliny dla większych (10 PLN). Najciekawsze ze wszystkiego co można tam zobaczyć to pokazy lotów ptaków drapieżnych: sokołów oraz sów. Jednak jeżeli ktoś na takim pokazie już gdzieś był, to może poczuć się rozczarowany. A i oczywiście zdjęcie z sokołem/ sową to kolejne kilka złotych. Aż się zdziwiłam że toalety były bezpłatne. Ogólnie nie polecam, choć dzieci były zadowolone. Polecałabym gdyby wstęp kosztował 10 PLN za dziecko a 15 PLN za dorosłego– może wtedy plusy przesłoniłyby mi minusy. A tak to pozostaje jedynie niesmak, że ktoś chce z nas zedrzeć kasę.
Ostatnim już punktem tego dnia był spacer po deptaku w centrum Wisły, lody u Janeczki oraz zakup słynnych Kołaczy Wiślańskich (polecam!).
Podsumowując– nawet najwięksi miłośnicy gór potrzebują od nich czasem odpocząć. Radzę jednak rozsądnie wybierać atrakcje, a najlepiej sprawdzać ofertę i ceny w Internecie, czego my niestety tego dnia nie zrobiliśmy.